Forum Miłośników Symulatorów Lotniczych
Lotnisko => Lotnictwo wojskowe z epoki II Wojny Światowej => Wątek zaczęty przez: Schmeisser w Maja 25, 2012, 12:02:05
-
Oglądałem wspominki polskich pilotów z dywizjonów bombowych, i padło zdanie "ostrzegłem załogę o manewrze przeciwartyleryjskim, i zaczeliśmy nurkować'.
Wspomniany manewr to gwałtowna zmiana pułapu, a dokładniej to jego obniżenie, jak mniemam mające spowodować iż lecące pociski do celu rozerwą się na wyższym pułapie. To by mogło działać w przypadku ręcznego nastawiania zapalników, ale w 43 roku nad Hannowerem bronionym przez radarowo naprowadzane baterie... ?
I jeszcze jedno ,z FlaKa wylatywał ogórek co 1.2 sekundy. Do nastawiania zapalnika służyło urządzenie na które należało położyć nabój wyciągnięty z wiklinowego kosza. Czy nastawy wysokości detonacji szły do tego urządzenia 'głosowo' czy elektrycznie?
-
... jak mniemam mające spowodować iż lecące pociski do celu rozerwą się na wyższym pułapie. To by mogło działać w przypadku ręcznego nastawiania zapalników, ale w 43 roku nad Hannowerem bronionym przez radarowo naprowadzane baterie... ? ...
W manewrze obronnym istotny jest czas. W ostrzale artyleryjskim od momentu nastawienia zapalnika, do momentu osiągnięcia przez pocisk zadanego miejsca detonacji upływa tego czasu określona ilość. Coraz to nowsze sposoby pomiaru odległości od celu, przeliczania punktu spotkaniowego oraz samo "programowanie" pocisku mają za zadanie zredukować ten czas do jak największego minimum. W efekcie cel ma mniej czasu na reakcję i spotkanie pocisku z celem staje się coraz bardziej prawdopodobne.
Cel jednak, zwłaszcza taki z ludzikami na pokładzie, ma tendencję do unikania ostrzału. Jego przyjacielem jest ten właśnie okres czasu w którym artylerzysta czeka już tylko na efekt swoich działań, nie mogąc na nie wpływać. Staje się to w momencie gdy zmierzy już parametry ruchu celu, przeliczy punkt spotkaniowy, ustawi odpowiednio działo i nastawi zapalnik (kolejność nie koniecznie taka sama). Pozostaje jeszcze załadowanie działa*, odpalenie i dolot pocisku do wyliczonego miejsca spotkania. Samoloty w tym czasie są w stanie dość znacznie zmienić swoje parametry lotu, oddalając się od punktu spotkania. Manewr ten zwiększa ich szansę na uniknięcie porażenia odłamkami.
Chociaż już w okresie II wojny światowej czas na reakcję znacznie się zmniejszył, to nie oznaczało to że manewr pozbawiony był sensu. Wręcz przeciwnie, nadal umożliwiał uniknięcie ostrzału. Dodatkowo wróg musiał co i raz uwzględniać nowe, zmienione parametry celu co wcale nie ułatwiało mu zadania.
Wszystko to miałoby większy sens przy założeniu że celuje się w konkretny cel, a ten z kolei wie o momencie odpalenia. W praktyce w IIWŚ bombowce latały w grupach, a ich załogi dowiadywały się o ostrzale z obłoczków wybuchów. W efekcie załogi wykonywały manewry wtedy gdy uznały to za wskazane. Artylerzyści natomiast napierniczali w "rejon celu" którym była najczęściej jakaś grupa samolotów. Rejon ten był wyliczany w oparciu o uzyskane dane (radar, inny dalmierz, lornetka czy co tam kto woli) i był swoistym wyrazem wiary w to, że "cel nie zrobi nic głupiego w tym czasie kiedy my będziemy wykonywać te wszystkie skomplikowane i czasochłonne czynności, w których następstwie cel przestanie robić cokolwiek"
W ten oto sposób wprowadziliśmy do naszego wywodu element przypadku, który jak wiadomo rządzi naszym światem i który był odpowiedzialny za trafienia i pudła w takich pojedynkach. Co prowadzi do jedynie słusznego wniosku, że nie ważne czym i nie ważne co, liczy się czy ma się fart :004:
*Nie wiem czy zostało to już wprowadzone, ale praktyczne testy z programowania zapalników w pociskach już opuszczających lufę były z sukcesami prowadzone sporo czasu temu. To w zasadzie pozostawia na manewr tylko tyle czasu ile potrzeba pociskowi na przebycie zadanej odległości.
-
....Czy nastawy wysokości detonacji szły do tego urządzenia 'głosowo' czy elektrycznie?
Elektrycznie, poniżej link który to trochę wyjaśni :
http://www.lonesentry.com/manuals/german_aa/gaa8_german_antiaircraft_fire_control.html
-
Buhahaha, głosowe komendy... najprostsze prowokacje są zawsze najlepsze...
Element przypadku zwany szczęściem to 99% sukcesu, reszta to doświadczenie, sprzęt i zgranie ludzi. To dlatego miał miejsce znany i wspominany już na The Forum przypadek B-17 która wyłapała na cyce bezpośrednie trafienie ogórem z acht-acht, po czym stylem rozpaczliwym wróciła do domu, bo ogór był niewypałem i poza zrobieniem dodatkowego, wygodnego dostępu obsługowego dla techników, nic się nie stało poza awanturą w pralni na lotnisku bo był problem z dopraniem gaci załogi. Ale znamy też zdjęcia B-24 znad Blachowni Śląskiej, w którym ogór zadziałał prawidłowo...
Swoją drogą ciekawe, że według powojennych specjalistów-statystyków cała idea FlaK była niewypałem, marnotrawstwem środków i zasobów, nieskutecznym orężem służącym bardziej propagandzie niż rzeczywistej obronie- przelicznik wystrzelonej amunicji wobec trafionych samolotów jest bezlitośnie mierny (co ciekawe niemieccy przeciwlotnicy uchodzą za najskuteczniejszą formację tego typu u wszystkich walczących stron). Zawsze zastanawiało mnie jak się to ma do takich znanych przecież z literatury wspomnieniowej pojęć jak "brama Kilońska", "Wiener-Neustadt" czy zmiany kursu przelotu formacji kilkuset samolotów, nadkładając drogi i zużywając paliwo i resurs- przecież to kosztuje, i to niemało raczej...
Dobra, koniec, bo zacząłem wątek i znowu sam ze sobą gadam.
-
Czepiasz się... bo z tym ostrzałem było jak z tym:
Idzie stu Francuzów. Mieli przeprawić się przez rzekę ale nie dali rady.
Dowódca pyta się: -Co się stało?
-Bo tam na brzegu stał szwab.
-No to co, on jeden a was stu.
-No tak ale nie wiadomo któremu w mordę przyłoży....
Efekt psychologiczny i demoralizujący a przez to utrudniający skupienie też był w cenie....