Forum Miłośników Symulatorów Lotniczych
Lotnisko => Lotnictwo wojskowe z epoki II Wojny Światowej => Wątek zaczęty przez: Baas ArK w Stycznia 31, 2014, 22:50:45
-
Życiorys "Gabby'ego": http://facet.interia.pl/obyczaje/historia/news-franciszek-gabby-gabryszewski-prawdziwy-lowca-niemcow,nId,1097571
-
i film http://www.youtube.com/watch?v=2huwJQJcCxw
-
Moje osobiste 0,03PLN: to są pierdoły pisane przez dziennikarzy którzy piszą bo im płacą od wiersza.
Gabreski pilotem był przeciętnie wyróżniającym się w porównaniu z wieloma innymi, żeby daleko po biografiach nie szukać. Miał po prostu to co decyduje o całej reszcie i czego niektórym lepszym od niego zabrakło: szczęście. Korzystał z tego parokrotnie, m.in. uszedł z życiem ze swojego epizodu w 315sqn, gdzie jeden z Polaków uratował go przed ostrzelaniem przez niemiecki myśliwiec o czym Gabreski dowiedział się dopiero na ziemi. Szanuję gościa za wolę walki, chęci i determinację - zawsze będę go za to bronił - ale robienie z niego nowego bohatera w sezonie ogórkowym bo czymś trzeba zapełnić ramówkę w Onecie, to trochę przesada. Jak się dojeżdża luftgangsterów w końcówce wojny działając w przewadze logistycznej, sprzętowej i liczebnej, to można być kozakiem, ale jak się kiedyś Gabby nadział na fafkulca w przykrym dla pastuchów wariancie 1:1, to jak sam napisał w swojej biografii, miał kupę szczęścia, śmigło "wiosłowe" i turbodoładowanego R-2800 pod maską, bo tym razem nie było nikogo z 315sqn żeby mu tyłek uratować i się fafkulec skończył przy pościgu na wznoszeniu. Bo na jego szczęście był to Antek, a nie Dorcia.
Gabreski był dobry, skoro miał zestrzały i wojnę przeżył, ale na pewno nie wybitny.
A rozpieprzył się jak każda inna amerykańska łajza na niemieckim lotnisku, żeby tak już do końca być w zgodzie z profilem The Forum :evil:
-
Prawdziwych asów mieli Niemcy (co przyznaję z bólem serca), Japończycy i Finowie. Przykre (w pierwszym przypadku), ale prawdziwe.
-
Prawdziwych asów mieli Niemcy (co przyznaję z bólem serca), Japończycy i Finowie. Przykre (w pierwszym przypadku), ale prawdziwe.
Co do luftgangsterów to też nie do końca obiektywne porównanie; przeciętny statystyczny aliancki zawodnik nigdy nie zobaczył meserszmita w powietrzu. Niemcy z kolei nie mieli tur bojowych, tylko latali do upadłego, co przy ograniczonych zasobach kadrowych skończyło się tak jak musiało- piloci z ogromnym doświadczeniem, które w starciu z dziesięcioma Jakami czy Mustangami nie miało żadnego znaczenia, w końcu wyginęli. U Japończyków było to samo albo i gorzej, zwłaszcza po Midway.
Świetnym przykładem jest Nowotny, który w samolocie wyprzedzającym konkurencję o dekadę, mając ponad dwieście zwycięstw w realnej walce, został po prostu rozstrzelany w powietrzu i nawet nie do końca wiadomo przez kogo. A Lutzowa nawet nie znaleziono nigdy.
-
Oj bez przesady. A taki np. "prawdziwy AS" Hartmann też się w pierwszym kontakcie bojowym się nie popisał, tak namieszałże skończyło mu się paliwo i lądował w krzakach, jak zawitał do swoich to go na tydzień zawiesili w lotach żeby przemyślał to i owo :evil:
Prawdziwych asów mieli Niemcy (co przyznaję z bólem serca), Japończycy i Finowie. Przykre (w pierwszym przypadku), ale prawdziwe.
Liczba zwycięstw to jeszcze nie wszytko. Ten wspominany Gabreski miał zaliczone 28 zwycięstw w 165 lotach bojowych. A Hartman po tylu lotach miał 17 zwycięstw. Tylko że Gabyy gdyby nie ten feralny nadprogramowy lot tak czy siak zakończył by latanie bojowe a Hartman natłukł tych lotów jeszcze z 1000. Inna sprawa to to ze sporo tych Niemców nabiło sobie liczniki walcząc przeciwko chłopom z kołchozów którzy ledwo umieli wytransportować. No i taki przykładowy Amerykaniec wykonywał dziennie jeden pięcio godzinny lot. A Niemiec pięć jednogodzinnych, kto miał więcej szans na kontakt bojowy ?
Jak się dojeżdża luftgangsterów w końcówce wojny działając w przewadze logistycznej, sprzętowej i liczebnej,
Gabyy zakończył latanie bojowe w połowie 1944r . Swoje zwycieństwa odnosił końcem 1943 i pierwsza połową 1944, czy to końcówka wojny ?
-
(...)
Jak się dojeżdża luftgangsterów w końcówce wojny działając w przewadze logistycznej, sprzętowej i liczebnej...
(...)
(...)
Gabyy zakończył latanie bojowe w połowie 1944r . Swoje zwycieństwa odnosił końcem 1943 i pierwsza połową 1944, czy to końcówka wojny ?
W poniższą miniaturkę kliknąwszy:
(http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6b/Second_world_war_europe_1943-1945_map_pl2.png/262px-Second_world_war_europe_1943-1945_map_pl2.png) (http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/6b/Second_world_war_europe_1943-1945_map_pl2.png)
Końcówka może nie, ale w tym czasie siły niemieckie są już w jednostajnym odwrocie tak na wschodzie i na południu, a niedługo później także na zachodzie. Może jeszcze tu i ówdzie niemieccy lotnicy potrafili się pokazać, ale przewagi to już na pewno nie mieli...
-
Janek, o czym Ty piszesz..? Jaki Hartmann..?
Jak chcesz pogadać o prawdziwych Alte Experten, to trochę inny katalog nazwisk trzeba otworzyć, gdzie bynajmniej nie liczba zestrzałów z liczbą >250 w kartotece opisuje człowieka.
Przykład pierwszy z brzegu- Grislawski.
Ja nie napisałem że Gabreski był cieniasem, bo to nieprawda. Był dobrym pilotem, jak wielu. Ja tylko protestuję przeciwko robieniu z niego superbohatera, bo blado to wygląda porównując np. do kolesia który po zestrzeleniu w czasie bitwy o Anglię zwiał z obozu jenieckiego z Kanady i zameldował się w swojej JG wyzywając swojego kommodore mniej więcej: "co to za granda że jakiś koleś lata z jego numerem w Geschwader, przecież jego tylko na chwilę nie było ale już jest i zaraz leci (jakieś dwa lata go nie było o ile pamiętam)". Tyle że o takich gościach pan redaktor nie napisze, bo pewnie nawet nie ma pojęcia że taki był.
-
Nie było doskonalszej machiny wojennej niż niemiecka (serce znów boli) i waleczniejszej armii niż japońska. Przegrali z powodu błędów i szowinistycznego zaślepienia swoich przywódców politycznych. Jednak ich asów lotniczych podziwiam (oczywiście z wyłączeniem tych strzelających do bezbronnych skoczków, rozbitków i cywilów).
-
Moim zdaniem dyskusja czysto akademicka się robi :) .
Żeby wskazać lepszego pilota/myśliwca najlepiej takich po kolei przetestować w jakimś hiper realistycznym symulatorze i im zaaplikować identyczne warunki i sprawdzić kto co wyprawia. Tymczasem można się spierać kto miał lepszą zabawkę, zaplecze, pozycję społeczno-ekonomiczną, lepszy dzień(bo mu rano panna dała) czy po prostu kto miał większą fantazję i polot. Ruskie np. w ramach "ułatwienia" sobie, własnoręcznie celowniki malowali w samolotach podobno. Najważniejsze, że takie postacie były po obu stronach barykady i mamy o czym czytać i wyrażać podziw. Dla mnie osobiście każden jeden to bohater, no chyba, że kosił kolumny pieszych...
Ale i tak to zarówno Gabby czy Alfred mogliby co najwyżej startować śmigło szeregowemu lotnikowi z czasu Wielkiej Wojny.
Co do treści w internecie czy mass mediach to cytat:
"Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu..."
-
Otóż to. Dlatego też ja nikogo bym nie winił za strzelanie do skoczków na spadochronie, bo to jest wojna a nie smyranie się po jajkach, i wcale nie dziwię się jankesom że pruli na potęgę do Niemców na szmacie, mając pełną świadomość że im szybciej ich odstrzelą, tym mniej ich kolegów zginie w najbliższym czasie. Łatwo jest oceniać siedząc przy monitorze, ale jakbym siedział w Mustangu i widział pana który wyszedł się przewietrzyć z Me-262, to krótka kalkulacja jakie umiejętności musi facet mieć, że go tam wsadzili i jakie stanowić będzie zagrożenie jak tam znowu wsiądzie, na pewno dałoby mi co najmniej do myślenia.
Inna sprawa, że prucie do cywili na drodze, jeśli to nie pomyłka i widać że to cywile, kwalifikuje się dla mnie pod sąd wojenny. Tylko skąd wiedzieć przy 400km/h, że na dole są tylko cywile a nie chowająca się wymieszana z nimi piechota wroga ? I tak możemy dywagować jeszcze parę stron.
-
Dlatego odpowiem krótko. Etos asa stworzony w okresie I wojny światowej wymagał nie tylko skuteczności, ale i rycerskości w walce. Nawet w Luftwaffe, mimo zbrodniczych rozkazów, byli tacy, którzy tego przestrzegali.
-
Mit rycerskości pilotów, to taki sam mit jak sama rycerskość. To, powiedzmy, taki teoretyczny ideał stosowany w książkach dla panien z dobrych domów ;) Porządni ludzie zdarzają się wszędzie. Podobnie jak skończone łotry. Tyle, że skończone łotry zwyczajnie nie chwalą się swoją łotrowatością.
-
Pozwoliłem sobie wydzielić wątek, bo wywiązała się interesująca dyskusja :).
-
Pragnę przypomnieć, że i my (Polacy) mamy wkład do strzelania do "szmat". W 1939 niejaki por. Skalski sam tego dokonywał (niestety nie wiem jak często) i w raporcie zachęcał do częstszych takich działań. Raport gdzieś czytałem w necie albo książce. Nie pamiętam, ale utkwił mi w pamięci, tym bardziej, że był pisany na początku września 1939 (? chętnie znów bym go zobaczył i zapisał), gdzie nie było powszechnej wiedzy na temat tego typu zdarzeń. Powyższe nie wyklucza tego co sam potem zrobił, czyli uchronił niemieckiego pilota przed linczem.
-
Powiem tak: rycerskość w walce w czasie wojny to jak uczciwość w życiu i pracy w okresie pokoju. Nie jest to mit, tylko rzecz nieopłacalna, niedoceniana i budząca politowanie, a nawet pogardę. Kiedyś była praktykowana częściej, bo ludzkość, mimo dużo niższego poziomu wykształcenia, stała na dużo wyższym poziomie kulturowym niż obecnie. Taki paradoks. Co ciekawe, każdy w swoim życiu chciałby spotykać ludzi wyznających te "mityczne" zasady. Ja ich szanuję i podziwiam i mało mnie obchodzi, czy ze swoimi odczuciami jestem odosobniony czy nie.
-
Pragnę przypomnieć, że i my (Polacy) mamy wkład do strzelania do "szmat". W 1939 niejaki por. Skalski sam tego dokonywał (niestety nie wiem jak często) i w raporcie zachęcał do częstszych takich działań. Raport gdzieś czytałem w necie albo książce. Nie pamiętam, ale utkwił mi w pamięci, tym bardziej, że był pisany na początku września 1939 (? chętnie znów bym go zobaczył i zapisał), gdzie nie było powszechnej wiedzy na temat tego typu zdarzeń. Powyższe nie wyklucza tego co sam potem zrobił, czyli uchronił niemieckiego pilota przed linczem.
Może mi się wydaje, ale chyba opisywał to w książce "Czarne krzyże nad Polską". Chyba...
-
Suplement: Jest jedna i tylko jedna strefa ludzkich poczynań, w której praktykowanie zasad, o które się spieramy, jest zgubne. To polityka.
Polemistom i w ogóle wszystkim zainteresowanym polecam znakomite opracowania na ten temat autorstwa Piotra Zychowicza: "Pakt Ribbentrop-Beck" oraz "Obłęd'44". Aktualnie wciąż dostępne na rynku księgarskim.
-
Powiem tak: rycerskość w walce w czasie wojny to jak uczciwość w życiu i pracy w okresie pokoju. Nie jest to mit, tylko rzecz nieopłacalna, niedoceniana i budząca politowanie, a nawet pogardę. Kiedyś była praktykowana częściej, bo ludzkość, mimo dużo niższego poziomu wykształcenia, stała na dużo wyższym poziomie kulturowym niż obecnie.
Obawiam się, że widzimy tu kolejny mit.
-
Widzę, że muszę tłumaczyć łopatologicznie. W tym celu posłużę się przykładem. A więc dla mnie półpiśmienny wieśniak, który ucieka ze szpitala w bandażach po wypadku, aby dotrzymać umówionego wcześniej terminu spotkania z Cejrowskim, któremu miał służyć za przewodnika i robi to dlatego, bo OBIECAŁ, że będzie, bije na głowę kulturowo np. naszego pana premiera. Ewentualnie mogę przypomnieć "mityczne" historie wypuszczania z więzienia w celu pożegnania z rodziną skazanych na śmierć, którzy wracali, bo DALI SŁOWO HONORU, że wrócą. To są przykłady wyższości kulturowej
-
Wydaje mi się, że mylisz moralność z kulturą albo używasz bardzo niestandardowej definicji kultury, ponieważ w jakimkolwiek ujęciu twierdzenie tego, że w tej chwili ludzkość stoi gorzej kulturowo niż w przeszłości jest mocno ryzykowne. Poza tym mieszasz statystyki z przykładami i to dość skrajnymi, w tym nie do końca wiarygodnymi - Cejrowski może dla części ludzi ciekawie opowiadać o pewnych rzeczach, ale opowieści te są bardzo subiektywizowane przez jego dość radykalne poglądy oraz autoreklamę.
To tak jakby mówić, że Jan Kochanowski dowodzi niezwykłej kultury Polaków renesansu, gdy większość populacji kulturowo i moralnie była na poziomie obsługi cepa zmiksowanej z ówczesną kościelną indoktrynacją i ludowymi wierzeniami.
-
Na wojnie zasadniczo rozchodzi się o to aby zabijać wrogów. Więc nie wiem o co całe to halo w strzelaniu do lotków na spadochronie, zwłaszcza gdy skakali nad własnym terytorium.
znakomite opracowania na ten temat autorstwa Piotra Zychowicza: "Pakt Ribbentrop-Beck" oraz "Obłęd'44".
Też mogę polecić te pozycje , ale tylko temu komu się noga w szafie urwała i się kolebocze. Te brednie nie są warte papieru na którym zostały wydrukowane.
-
Koledzy - nie czepiajmy się słówek. Myślę, że wszyscy doskonale wiemy o co chodzi Nielotowi. Świat schodzi powoli na psy w imię "racjonalnych" przesłanek. Wartości się dewaluują co doskonale widać po zachowaniu choćby naszych elit rządzących. Coraz mniej znaczy dane słowo, obietnica. Coraz bardziej wszystko musi być opisane paragrafami, przepisami. To ostatnie nigdy nie jest doskonałe (i nie będzie) co doskonale widać przy okazji różnych "pomroczności jasnych". Kabaretem stają się niektóre przypadki z naszej rzeczywistości:
http://motoryzacja.interia.pl/raport/pijani/o-pijanych-kierowcach/news/dwoch-pijanych-policjantow-mialo-wypadek-i-sie-zaczelo,1988809,6737#utm_medium=frame&utm_campaign=wyrzucenie_z_ramki&utm_source=www.wykop.pl
Smutno mi, bo okazuje się, że nasze "Bóg, honor, ojczyzna" jest naiwne i niepragmatyczne. Przynajmniej dla wielu. Zbyt wielu...
-
Wartości się zmieniają, to jest naturalna kolej rzeczy. Czy się dewaluują to już kwestia dyskusyjna.
-
Dokładnie. Przed wojną nikt by stróży prawa nawet nie próbował ścigać za jazdę samochodem czy inną furmanką pod wpływem. Wcześniej tym bardziej. I to nie dlatego, że nie było prawa, ale dlatego, że nikt nie widziałby w tym niczego aż tak groźnego. Czasy się zmieniają, ale poza pewnymi historycznymi załamaniami powodującymi regres, generalnie przez dłuższy czas podnosimy sobie poprzeczkę w kwestiach tego co jest, a co nie jest moralne. To w połączeniu z dużym przepływem informacji może powodować takie wrażenie, ale to tylko wrażenie.
Poza tym większość z nas uważa, że to czasy są gorsze i wszystko dokoła schodzi na psy - tylko wobec tego, kto ciągnie w dół, jeśli nie my sami?
-
A najlepszym remedium na przywrócenie człowieczeństwa w ludziach jest taka tragedia jak wojna. I ku temu wprost moim zdaniem zmierzamy, lekko tylko zygzakując. Boję się tego bardzo.
-
To tak na marginesie - ma ktoś gdzieś pod ręką informację ile lotów bojowych wykonali w czasie wojny ci bardziej znani z naszych wymiataczy? Horbaczewski, Skalski, Urbanowicz, inni? O ich zestrzeleniach to notek na internecie od groma, ale o, że tak powiem, "stażu na stanowisku pracy" wygooglować coś sensownego już wyraźnie trudniej.
-
Miarodajnie i jednoznacznie to raczej tego nigdy nie ustalisz, z tego prostego powodu że z powodu biurokracji i metodyki latania u aliantów często nie tylko polscy piloci naginali rzeczywistość i książki lotów, tak by móc latać a nie szkolić młodych. M.in. właśnie Gabreski załatwił paru polskim pilotom przydział w jednostce takich systemowych "wyrzutków", o czym wiadomo raczej powszechnie.
Nie wierzę by istniał jakiś pewny i miarodajny wykaz lotów takich miglanców jak Wyszkowski, Lewkowicz, Rolski i im podobnych.
-
Bohdan Arct w swoich wspomnieniach ("Niebo w Ogniu" ) pisze, że do 1 lutego 1944, kiedy zameldował się u płk. Bajana w Polskim Biurze Łącznikowym przy Figher Command miał wylatane 111 lotów bojowych przez 27 miesięcy służby bez odpoczynku. Te 27 miesięcy obejmowało służbę nad Anglią (306 i 303) i Afryką (PFT). Po powrocie z odpoczynku latał jako dowódca 316-go od 27.VI do 06.IX kiedy z powodu awarii silnika skakał z Mustanga nad Holandią. W wikipedi znalazłem informację że wykonał w sumie 131 lotów bojowych.
Jerzy Damsz - ostatni dowódca dywizjonu 307 - w książce "Lwowskie Puchacze" pisze, że miał wykonanych 110 lotów operacyjnych (z tego 82 w nocy) na łączną liczbę godzin =287,40
Mieczysław Pawlikowski (Zagłoba w filmie "Pan Wołodyjowski")- książka "Siedmiu z Halifaxa "J" - był bombardierem w 300. Wykonał 15 misji na bombardowanie na Welingtonach, potem przeniesiony do 301 na Halifaxy. Wykonał 14 lotów z zaopatrzeniem dla ruchu oporu, zanim z powodu awarii hydrauliki lądował przymusowo we Francji. Przedarł się z załogą do Hiszpanii, ale do latania bojowego już nie wrócił.
Ramm.
-
O strzelaniu do skoczków jest również w "Polakach w obronie Wielkiej Brytanii" R. Gretzyngiera.
Co do lotów to jeszcze:
H. Kwiatowski ("Bomby poszły") 32 loty na bombardowanie i minowanie w 305 dyw. i 41 ze zrzutami w 1586 eskadrze. Do tego ponad 500 godzin w 52 dyw. trans. na Dalekim Wschodzie.
-
Dzięki, Kelso. Właśnie z takim przekazem próbowałem się przebić.
-
Rutkov, niestety masz rację.
-
Generalnie, zasadniczo do skoczków też się nie powinno strzelać. Wojna tego nie usprawiedliwia.
The Hagua Rules of Air Warfare 1923. Art XX
W wypadku, gdy statek powietrzny ulega uszkodzeniu, znajdujących się w nim osób,
które usiłują ocalić się za pomocą spadochronu, nie wolno atakować w czasie ich opadania. (Czyli jak wylądował to było można)
Nie wiem tylko kto był sygnatariuszem... ;)
Zatem to taka sama zbrodnia wojenna jak i koszenie cywili na szosach czy innych pielgrzymkach. Także Gabby minus 10 lajków na fejsie by miał.
Pamiętajmy też, że historię piszą ci co wygrali. Dlatego to Niemcy są bad guys, a alianci jeśli już im się zdarzyło to był to dogfight accident 8). Naturalna rzecz.
-
Owa konwencja nie została nigdy ratyfikowana a zapisy tyczące wojny w powietrzu zostały unormowane dopiero w latach powojennych, poprzez Konwencje Genewskie (bodajże art. 42 I protokół dodatkowy z 1977 do konwencji z 1949 zakazał strzelania do skoczków).
Aczkolwiek zapis o zakazie bombardowania miast (II Konwencja Haska)bywał przenoszony w okresie międzywojennym przez różne sądy na nieunormowane wówczas bombardowania lotnicze - proces grecko-niemiecki z lat dwudziestych-trzydziestych tyczący zbombardowania Salonik.
Generalnie, spora cześć działań powietrznych mających miejsce w czasie DWS (chociażby angielskie moral bombing i akcja Dumbusters), dzisiaj w świetle prawa wojennego jest zbrodnią.
Insza inszość jest taka, że prawo sobie a konflikty na całym świecie sobie...
-
Z jednej strony można by uznać że wyskoczenie pilota ze statku powietrznego to coś jak podniesienie rąk w geście poddania na lądzie, ale... większość pilotów, zwłaszcza myśliwskich miało pistolet przy sobie podczas skoku. Byli więc uzbrojeni i jako tacy mogli być niebezpieczni nadal dla pilotów w samolotach apo wylądowaniu dla żołnierzy na ziemi. Gdzieś chyba nadal czytałem o takim ruskim spadaku co ostrzeliwał się z nagana w powietrzu ze złości na fryców. Ale nie wiem czy to czasem propagandowe nie było.
Co mogę powiedzieć o swojej reakcji, na ile siebie znam :), gdyby mi Niemiec wszedł tak przy okazji w celownik, na pewno puściłbym serię, o sowiecie nie wspomnę ;).
-
Kilka lat temu oglądałem w angielskiej TV dokument o Dywizjonie 303 z okresu Bitwy o Anglię. Któryś z angielskich pilotów (chyba to był nawet dowódca Kellett) powiedział, że Anglicy strzelają żeby zestrzelić niemiecki samolot, Polacy żeby zabić całą załogę. Na początku go to szokowało, ale gdy kilka tygodni później zobaczył z góry płonący Londyn świeżo po nalocie zrozumiał naszych.
-
Owa konwencja....
No właśnie tak myślałem, ze bardzo mało jeśli wg jakieś państwo chciałoby dobrowolnie się poddawać takim rygorom.
Ale sedno tarczy czyli strzelanie do skoczków już w 1923 było postrzegane jak coś bee w opinii międzynarodowej. Zwyczajowo tego się nie robiło lub niechciano by do tego dochodziło. Taki przykład prawa zwyczajowego. Dowodzi to, że też piloci mieli świadomość wagi tego czynu, nawet jeśli nikt im tego nie zabronił. To tez świadczy w jakiś tam sposób o konkretnym lotniku i jego dobrych lub złych intencjach.
No Polaków to można zrozumieć bo to rachunki od 972r, Niemców też bo ich oszukała banda dysydentów w Wersalu, ale taki Amerykanin, to się powinien zachowywać jak już w gości przyleciał i się wtrącać musiał. Tu już wychodzą braki wychowawcze ;).
-
Zwyczajowo tego się nie robiło lub nie chciano by do tego dochodziło. Taki przykład prawa zwyczajowego.
Hej, dokładnie na tej podstawie orzekano po wojnie stosowalność prawa międzynarodowego wobec zbrodni popełnionych na obywatelach państwa niebędącego sygnatariuszem konwencji (oczywiście chodzi o zbrodnie na Ostfroncie). Trybunał Norymberski orzekł, iż konwencje, czy ratyfikowane, czy nie przez dane państwo, obowiązywały gdyż były kodyfikacją istniejącego zwyczaju międzynarodowego.
O tu można sobie orzeczenie przeczytać:
http://www.ess.uwe.ac.uk/WCC/ghctrial8.htm
PS
Male OT.
Z tymi rachunkami od Cedyni to ciekawa sprawa bo zobaczcie jak wiele nam dały pokojowe kontakty z Niemcami. Nie trzeba studiować historii, wystarczy zapoznać się z listą germanizmów w j. polskim aby zobaczyć, że system prawny, lokacja miast, technika i budownictwo, bez wpływów z Niemiec w w. XIII-XIV wyglądałyby najprawdopodobniej inaczej. Pierwsze z brzegu (z dziesiątek, jeżeli nie setek): wójt, gmina, burmistrz, dach, farba, tynk, rynsztok, handel, furman, mur, kanclerz, mistrz, sołtys, grunt, ratusz, gwint, klej, komin, śruba....
-
W kampanii lądowej 1939 r. był casus Wessela pod Ciepielowem (rozkaz wymordowania 300 jeńców) i casus Eberhardta na Westerplatte (honory okazane kapitulującej polskiej załodze). Obaj podlegali doktrynie dobitnie wyłożonej przez Hitlera w znanym wystąpieniu w Obersalzbergu 22 sierpnia. Nie słyszałem, aby Eberhardta spotkały za to jakieś sankcje. Przeciwko zbrodniczym metodom prowadzenia wojny występował też Blaskowitz z samej wierchuszki OKW. A więc można było zachować człowieczeństwo.