1. Głównym celem istnienia "rozładowywaczy elektrostatycznych" (czy "odgromników", nazwa nieistotna) jest poprawa jakości działania aparatury radiowej i radiowo - nawigacyjnej, przez usunięcie zakłóceń wywoływanych polem elektromagnetycznym wytwarzanym przez nieobojętny elektrostatycznie płatowiec. Innymi słowy: są po to, aby pilot mógł się dogadać. W zasadzie nie chronią "od pioruna", choć zapewne zmniejszają ryzyko "trafienia". Nie mają żadnego związku z ryzykiem "porażenia obsługi po wylądowaniu", bo takowe nie istnieje.
2. Pierun, jeśli już strzeli w maszynę, idzie sobie po jej powierzchni którędy chce. Ale właśnie zasadniczo wyłącznie po powierzchni. Samolot bowiem, będąc starannie metalizowany (absolutnie wszystkie elementy połączone do wspólnej masy), stanowi "klatkę Faraday'a", gromadzącą wszelkie ładunki właśnie na zewnątrz. Nie widziałem jeszcze na żadnym samolocie metalowej siatki, ale nie zaglądałem do środka struktur kompozytowych. A one również muszą być metalizowane. Co prawda z pierunami różnie bywa, bo to złośliwe bestie, ale w przeważającej większości wypadków ludzie i sprzęt na pokładzie są bezpieczni tak jak np. goście łażący po linii wysokiego napięcia w metalowych ciuszkach.
3. "Uszkodzenia termiczne" są, i owszem, pewnym problemem. Jednak, co ciekawe przynajmniej dla mnie, prawie zawsze zlokalizowane są wyłącznie do miejsc, w których ładunek elektryczny "wyszedł" z samolotu. Nie ma zwykle uszkodzeń w miejscu "uderzenia", tak samo jak rzadkością są wypalone elementy na "drodze przejścia"; najczęściej też są to rzeczy nieprawidłowo umasione, lub też same umasienia. Wypalenia na kadłubie mają zwykle kształt zbliżony do okręgu i średnicę w porywach do kilku (bardzo rzadko -nastu) centymetrów. Zdarza się, że po jednym piorunie pozostaje takich otworów kilkanaście, a po locie w burzy uzbierać się może nawet kilkadziesiąt.
4. Istnieje ryzyko, że uderzenie pioruna popsuje coś ważnego na samolocie (z pilotami włącznie), jednak jest ono dosyć niskie. O ile uderzenia piorunów w samoloty są zjawiskiem zadziwiająco częstym, uszkodzenia sprzętu i ludzi (inne niż wspomniane wypalenia) stanowią przypadki pojedyncze, i zwykle również mało groźne. Ale, jak wiemy, "wyjątek potwierdza regułę", a pioruny to bestie raczej nieobliczalne, więc co jakiś czas musi się zdarzyć coś poważniejszego.