Przyznam się, że na początku podchodziłem do powieści jak przysłowiowy "pies do jeża". Ot, jeszcze jednego grafomana męczy talent. W efekcie zabrałem się do niej w okolicach dłuuugiego weekendu. I dobrze przynajmniej mogłem odespać zarwane przy czytaniu noce. Koleś, któremu to przedstawiłem po przeczytaniu kilkunastu odcinków stwierdził, że "jest to sienkiewiczowskie, ku pokrzepieniu serc". Ja jestem pod wrażeniem, dobra robota. Tylko ten koniec tak trochę pospiesznie, ale pozatym mnie czytało się dobrze, wciągające.
Życzę powodzenia i pozdrawiam.