A co jest nie tak w artykule 25 KK dotyczącego obrony koniecznej?
1. Artykuł KK dotyczący obrony koniecznej została napisany w tej formie, stosunkowo niedawno (nowelizacja 2006 r. i 2007 r. i następne). Dawniej, opierała się na absurdach typu: "daj się zabić, byle by nie uszkodzić ciała napastnika". Do tego dochodziło orzecznictwo sądowe, które w praktyce uniemożliwiało użycie obrony koniecznej. Dzisiaj KK mówi wyraźnie np par. 3, że sąd odstępuje od wymierzenia kary itd. Dawniej nie było mowy o domniemanym zagrożeniu, jedynie o bezpośrednim.
2. Do tej ustawy należało by dołączyć dobrą praktykę prokuratorską. I tak: dzisiaj przy zastosowaniu obrony koniecznej i np. ciężkim uszczerbku na zdrowiu spowodowanym przez osobę broniącą się następuje cały proces karny dla ofiary i zapewne proces cywilny (wytoczy go napastnik). Dlatego ofiara napadu jest w zasadzie podwójnie skrzywdzona. W ustawie powinno być zaznaczone, że PROKURATOR nie podejmuje czynności związanych z obroną konieczną, dopiero podczas uzasadnionego domniemania przekroczenia zasad obrony, powinien wszczynać śledztwo i rozpoczynać proces. Mówił o tym min. A. Czuma, jednak nie zostało to zrealizowane w praktyce. Stąd też strach napadniętego.
3. W naszym wspaniałym i jedynym na Świecie systemie prawnym funkcjonuje przekonanie o bezkarności sprawców i niemocy ofiar. Świadomość prawna obywateli jest znikoma, ze względu na zawiłość prawa i zawiłość KPK, oraz praktyki. Przykład, niedawny, ugodzony policjant i "gapie", którzy nie przyszli mu z pomocą. Podejrzewam, że 40% z nich pospieszyło by mu na pomoc, gdyby nie strach przed machiną sprawiedliwości. Miałem przykład, gdy zatrzymaliśmy na drodze (ja i obcy, dla mnie, kierowca TIR-a) faceta, który był tak pijany, że ledwo trzymał się kierownicy. Po 1.5 godziny oczekiwania na "drogówkę" daliśmy za wygraną, bo po pierwsze nie mieliśmy czasu na dalsze formalności, a po drugie przy jakichkolwiek próbach doprowadzenia klienta na komisariat mielibyśmy bardzo poważne problemy, o czym skwapliwie poinformował nas oficer dyżurny. Dlatego postuluje o uproszczenie procedur, szczególnie w kwestii ochrony świadków i ofiar przestępstw, oraz doprowadzenie do "łopatologiczności" systemu prawnego w obrębie tematu. Czyli jasne i oczywiste, zarówno dla napadającego i napadniętego zasady. Jeśli ktoś wchodzi na mój teren (oczywiście nie uprawniony!) to musi się liczyć z konsekwencjami, takimi jak zranienie, kalectwo lub nawet śmierć. Kalkulacja ryzyka dla przeciętnego przestępcy jest oczywista. Nie można stosować zawiłych przepisów i procedur, tak aby tworzyć furtki bo np. ja wszedłem po jabłko a piesek mnie pogryzł i kradzież jabłka to "małe piwo" (nie ma wyroku), a zranienie przez psa to już wielka krzywda. Wchodzisz na własne ryzyko i musisz kalkulować, czy właściciel może nie mieć broni, czy bardzo groźnego pupilka. Proste i tworzące dobry obyczaj.
Chcę nosić pistolet... bo policjant jest za ciężki.
Zgoda, pod warunkiem, że umiesz się bronią posługiwać (odpowiednie testy, szkolenia itd., nie mówię o Tobie Sun, bo Ty umiesz

). W innych przypadkach do obrony obywateli jest Policja i powinna (wiem utopia w naszym kraju) się z tego wywiązywać.
To jest tzw. "prawo twierdzy", ale nawet w stanach USA gdzie jest bardzo liberalny prawo w kwestiach broni i szeroki do niej dostęp nie jest powszechnie stosowane bo jest kontrowersyjne i prowadzi do nadużyć.
Mówisz o USA. Z naszego podwórka. Prawo szlachty do obrony własności istniało praktycznie od XVI w. i było trwałym i dobrym precedensem, ograniczonym po Powstaniu Listopadowym i całkowicie zlikwidowanym po Styczniowym, niemniej przetrwało do międzywojnia i przynosiło korzystne efekty, zmniejszające przestępczość rabunkową dokonywaną na własności ziemskiej. PRL całkowicie odszedł od takiego stosowania prawa (co było, moim zdaniem, jednym z największych minusów tej epoki). Prawo twierdzy, w zasadzie u nas prawa "zagrodowe", to bardzo dobre i korzystne dla rozwoju własności prywatnej prawa. Wiadomo, że prywatne posiadanie ziemi i jej dóbr, dla naszego, wywodzącego się z rolnictwa kraju, jest motorem postępu i kształtowania świadomości obywateli. Dlatego wzory amerykańskie nie mogą u nas być zaadaptowane, musimy wynieść to z naszego, dobrego, prawa.
Zacznijmy od tego, że około 20 pestek to w zasadzie maks jaki jakikolwiek cywil potrzebuje przy sobie. Jeżeli dojdzie do sytuacji w której wtedy zabraknie mu amunicji, to zrobił po drodze wiele rzeczy źle... włącznie z tym, że nie zabrał ze sobą karabinu maszynowego...
Podstawiasz, Sun, wszystkich pod swoje doświadczenia z posługiwaniem się bronią i pod swoją "logikę" jej użycia. Niestety, nie każdy będzie miał tyle rozwagi i umiejętności co Ty. Podam przykład "z życia": znajomy, któremu napadnięto żonę z pistoletem gazowym (na szczęście) robił przez pół nocy za "Brudnego Harrego" w przejściu podziemnym, dopóki nie przyjechały "organy" i nie wyperswadowały mu tego czynu. Nie wierzę, że przy "kozackiej" fantazji, niektórych naszych obywateli łażenie z dość niebezpiecznym narzędziem po ulicy, nie będzie okazją do pokazania "co mi wolno, a co innym". Zresztą, patrząc na nasze drogi i robienie z nich "rykowiska dla buhajów" ("patrzta jaką mam furę!") mam naprawdę złe przeczucia. Nasze społeczeństwo ma niestety niską świadomość czegokolwiek (choć patrząc na np. Onet, to wydaję się, że sami eksperci w tym kraju istnieją), do tego dochodzą kompleksy i chęć dominacji, oraz pokazania "co to nie ja" na każdym poziomie. dlatego twierdzę, że należy ograniczyć do minimum chodzenie z bronią po ulicy. Przestępcy powinni być ścigani przez Policję.