[..]Co zrobi pocisk kalibru 12.7, najczęściej przeciwpancerny, z blaszką tworzącą żaluzje. Przebije. I wpadnie do środka wraz ze setką kumpli[..]
Sołonin w jednej ze swoich książek opisał testy poligonowe Najlepszego Samolotu Szturmowego Ever, i jak miało się to do oficjalnej propagandy. Okazało się tam, że jedynie niemal bezpośrednie (bliżej niż 5m) trafienia z bomb są w stanie wyeliminować wrogi czołg. Sprawdzono też celność ostrzału z broni pokładowej. Wyszło, że na samo trafienie trzeba wykonać kilka podejść, a przecież nie każde jest w stanie przebić pancerz, czy cokolwiek uszkodzić. Nie mam tej książki pod ręką, więc proszę o ewentualne poprawki, ale wynik tych testów był taki, że trzeba wykonać co najmniej kilkanaście lotów (i to takich, w których nawiąże się kontakt z celem) aby uszkodzić czołg średni w takim stopniu aby go wyeliminować z walki. Sądzę więc, że nawet wypasiony P-47 nie mógł w jednym podejściu trafić więcej niż kilkunastoma pociskami.
Jest sobie też taka inna książka. "Upadek Luftwaffe 05.1944-05.1945" A. Price - jest tam opis działalności niemieckich jednostek p-panc na wschodzie. Poza takimi wybrykami jak He-177 z wyrzutniami rakiet 21cm i działkiem 75mm, znalazły się też fragmenty o działalności Fw-190, które w przeciwieństwie do Hs-129 czy He-177 zajmowały się czerwoną zarazą na skalę przemysłową. W przytoczonych dziennikach pokładowych tych jednostek można przeczytać dwie dosyć ciekawe rzeczy:
1. Jeżeli trzeba było pójść na czołgi to uskuteczniano metodę "puszczania kaczek" czyli lot kilka metrów nad ziemią, branie czołgu w celownik i zrzucanie bomby w odległości kilkudziesięciu metrów. Bombsztal odbijał się od ziemi i trafiał w czołg niszcząc go często samą energią kinetyczną, a co dopiero eksplozją.
2. Najczęściej jednak chodzenie na gołą klatę z czołgami nie było zbyt skuteczne i w miarę możliwości starano się zamiast atakować teciaki to uderzano na ciężarówki z paliwem i zaopatrzeniem. Były one wrażliwe na każdy rodzaj broni, a same czołgi nawet jak przebiły linię frontu to nie mogły daleko zajechać bez wachy i amunicji. Zdaje się, że tak samo Hamburgery urządzały Niemców we Francji i pod Ardenami.