Trochę się boję, że dostanę bure, bo to w końcu forum, a nie żaden metroseksualny blog, ale miałem ciężki dzień i potrzebuję co nieco wylać swoje symulacyjne refleksje. Jeśli moderacja uzna, że nie czas i nie miejsce, to z góry przepraszam, przenieście wątek do kibla, ale nie denerwujcie się - nie warto.

Miałem dziś paskudny dzień: w robocie wszystko padło, od telefonów, po sieć i SAPa, co oznaczało przemiłe konwersacje z masą obcych ludzi w klimacie "disciplinary action". Mniejsza z tym. Utyrany doczłapałem się do domu z piwem i fajkami kupionymi za ostatni hajs i po krótkim i treściwym posiłku w postaci buły z szynką miałem ochotę uchlać się, paść na ryj i zasnąć.
Ale obiecałem sobie, że będę regularniej latał... No to założyłem czapkę, rozłożyłem HOTAS, poprawiłem orczyk, zamieniłem wygodny fotel na ten wyższy, z którego sięgam do blatu i... Dżizas! Kiedy do tego doszło? Cały ten sprzęt, skomplikowane ustawienie całego bajzlu, żeby jako tako było wygodnie, wyprostowana szyja... Gdzie się podziały czasy jak rozwalony na fotelu tłukłem komuchów w mojej Dorze trzymając tani, shitowy joy w ręku? No nic. Hyzio i Rekin po szybkiej misji, żeby nie zapomnieć, bo A-10 już bez swoich notatek nawet nie odpalę. No i tak sobie latam, raz jakaś kolumna czołgów do piachu, drugi raz jakieś śmiganie po mieście i ćwiczenie zawisu i lądowań na dachach... Niby spoko fajnie, jeszcze potrafię, nie rozbijam się... Coś jednak jest nie tak, czegoś brakuje. Łapy mnie bolą, mózg umiera z przemęczenia, a przecież miałem się wyluzować. Gdyby to był sobotni poranek, pojechałbym kilka ćwiczebnych lotów i śmignąłbym pełną misję, ale przecież nie mam siły. I gdzie tu satysfakcja?
Ogarnąłem w końcu kilka trudnych gier. 900 stron manuala, gruby brulion z notatkami, dziesiątki godzin lotów szkoleniowych i mogę powiedzieć, że jako tako umiem. I co z tego? Gdzieś na horyzoncie jest jeszcze Falcon, ale to nie dziś, może jak pójdę na miesięczne L4... Kiedyś na pewno, ogarnę to, na pewno, ale nie dziś. No ale nawet, co z tego?
Szybkie spojrzenie na pulpit i następuje totalna załamka. Musze. Komuś. Wtłuc. Tylko nie ma w czym. Q3 nie ma co nawet próbować, zbyt dawno nie grałem. BF3, Starcraft, czy CS skończą się bankowo porażką. Na RoFa nie mam siły po DCS. Pozostaje jeszcze ta jedna durna ikona, która wciąż nie wiem co tu robi, poza tym, że kusi. Niebieski samolocik, na niebieskim tle z płonącym czymś na drugim planie szydzi mi prosto w twarz. Kiedy ostatnio coś zestrzeliłeś, cieniasie? Kiedy ostatnio siedziało ci trzech bandytów na ogonie i udało ci się ich wymanewrować i zwiać do bazy, frajerze? No kiedy? Chyba jak w Ace Combat grałeś z tą szmulką, co cię puściła w trąbę, haha!
Tego było za wiele i chwilę później pompatyczne pyrkanie trąbek witało mnie na Froncie Wschodnim. Coś źle kliknąłem i siedzę sobie LaGGu. No pięknie. Pomiotało przy starcie, za dużo Mustanga najwyraźniej, ale już chowam podwozie i klapy siadając na skrzydle lidera. Jakoś dziwnie łatwo się go trzymam, skok przepustnica, trym - wszystko takie banalne. Zupełnie zapomniałem o HUDzie i gapię się na przyrządy. Ładnie. Tak jak trzeba. Temperaturki w normie, prędkość stała, kuleczka po środku - czuję jak ego mi rośnie. Chwilę później coś tam Kacap się pruje - bombardierowcziki czy coś, dobra widzę te kropki. Następna minuta to dwa szybkie zwroty - jak ostani debil siadam na ogonie ostatniej krowy. Lewo, prawo, mijają mnie pociski. Po krótkiej serii widzę płonący silnik i wysiadających pasażerów. Zdychaj, mendo! Następny klient sam ustawia się w celowniku - lekko prześlizguję się palcem po spuście i gaddamit! Nie wiem w co trafiam, ale przelatuję przez wielką kulę ognia. Lidera wykańczają skrzydłowi. Bez trudu odnajduję resztę swoich i wracam do formacji. Minutę później prują do góry a ja wlokę się z tyłu. Cholerne AI! Nagle coś dziwnie zabzyczało gdzieś z tyłu... To było najszybsze split-s w moje karierze. Przez radio wzywam pomoc, gdy nad owiewką przenika Hans. Reszta już jakoś sama się toczy - 3 na jednego i Hans nie ma szans. Wybijam się przed swoich i siadam mu na ogonie, trafiam w silnik, ale to koniec amunicji, dobrze że Hans o tym nie wie, bo nie zamierzam odpuszczać. Ganiam się z nim tuż nad ziemią i wiem, że gdybym ja był na jego miejscu, ciężko bym się pocił. I nagle widzę okazję, górka przed nami - nie wiem jak, ale jakoś gniotę go jeszcze bardziej w dół. Za późno zobaczył zbocze i zarył w glebę. Może i to był przypadek, błąd AI, bug, inny syf, ale chciałem żeby tak się skończyło i dopiąłem swego. Reszta misji mija na próbie odnalezienia drogi do bazy, bo oczywiście się zgubiłem, ale jest radio i moja mierna widza z ruskiego pozwala mi wyłapać właściwy namiar. Jeszcze tylko kompletnie koślawe lądowanie i parkuję przed hangarem. Mission Complete i drugiej mi nie trzeba. Morda się śmieje i już mi lepiej.
Po co to wszystko opisuje? Co z tego wynika? W zasadzie nie wiem, ale jakoś odnoszę wrażenie, że symulatory odeszły od tego, co mnie do nich skłaniało na początku. Bycie skrzydlatą śmiercią, sianie zniszczenia i powrót do bazy w glorii asa - chyba dlatego zacząłem się w to bawić. Obecnie mamy DCSy i inne takie, pełen realizm bez kompromisów i zapewne mylne uczycie, że jak się ogarnie to prawdziwym też dałoby się radę. Tyle tylko, że study-simy pokazują, że pilot to nie hobby, a praca.
Zdawałoby się, że simy mają swój renesans ostatnio - Mustang, UH-1H, A-10C, BMS, sporo tego i wszystko bardzo wysokiej jakości. Ale jak długo to potrwa? Rosną koszty, a rynek się kurczy, bo ile czasu trzeba na to poświęcić, żeby osiągnąć satysfakcję w rodzaju "nie rozbijam się już i umiem operować awioniką". A gdzie ownage? No może i by był, ale odpalanie AGMa z odległości kilku kilometrów do biednego T-72 trudno nazwać męskim pojedynkiem na krew, pot i skurcze nadgarstków. Ciężko zachęcić tym młodzież.
777 robi nowego Iłka i już są narzekania, że nie będzie klikanych kokpitów, że jak DCS zrobi swoje WWII to zamiecie... Może i zamiecie, ale kiedy to będzie? Ambitne projekty mają tendencję do przekraczania budżetu i wychodzenia po czasie (gdzie ten Mig-21?), kiedy zainteresowanie spada i koszty produkcji dawno już przekroczyło potencjalne zyski. A przecież można po trochu, co rok coś wydawać i poprawiać realizm stopniowo, zachowując przy tym rozsądny czynnik zabawowy. Był na jakimś forum nie tak dawno post cytujący jednego z ważniaków od Jane's. Koleś powiedział, że przesadzili i zaczęło się od Falcona. Dążenie do maksymalnego realizmu wydłużało proces produkcji poza opłacalne ramy, zawężało grono odbiorców, a więc i potencjalne zyski i doprowadziło do śmierci klinicznej gatunku, który w latach 90-tych świecił triumfy. Dlatego A-10 od Jane's poszło do kosza. Dlatego nie było Longbow 3.
Minęło jednak te naście lat i na polu wciąż stoi ten nędzny przetyrany Iłek. Działa, pozawala na nieco zabawy nim znów się znudzi na kilka miesięcy, ale zawsze gdzie tam jest. Przypomni o sobie w chwili słabości i w zasadzie niesamowite jest to, jak cudowną gierę Olo spotworzył. Zarazem ręce opadają, jak się pomyśli co zrobił dalej. Miał być Sorm of War - BoB, Korea, ale ktoś po drodze się pogubił i zapragnęli za namową fanów zrobić wszystko na raz. W efekcie proces produkcji przeciągał się w nieskończoność i dostaliśmy gniota. A wystarczyło wziąć stary engine, nieco poprawić grafę (DX9), dodać te wszystkie bajery, które widzimy teraz w patchach TD i modach i mielibyśmy gotowy produkt w 2008 roku. Produkt, który można byłoby dalej ciągnąć i stopniowo podnosić jego poziom (Histomod pokazał prawie study-level filmik ze 109) i regularnie zbijać kasę.
Wniosek na dziś jest taki - wszystko zepsuliśmy. W dążeniu do realizmu gdzieś zgubił się ten durny fun ze spuszczania kolejnych samolotów bez robienia doktoratu z obsługi maszyny. Nasze potomstwo pewnie patrząc na nas za parę lat popuka się w głowę i powie "pół godziny już klikasz te guziczki, tato, a wciąż jesteś na ziemi, weź kogoś wreszcie zestrzel". W dużym skrócie: Iłek ssie jak na dzisiejsze standardy, ale jest potrzebny. Ba! Potrzeba nam więcej Iłków. Bo jak kiedyś nie daj Boże, spłodzę jakąś genetyczną pomyłkę, to wiem, że nie zacznie ona interesować się moim hobby przez czytanie instrukcji do Black Sharka. Wiem też, że jak jutro wrócę z roboty w takim nastroju jak dziś, to nawet nie pomyślę, żeby odpalać DCSa.
Na koniec jeszcze filmik - nie wiem kto i jak to zrobił, ani skąd to pobrać, ale jakoś wieje pozytywnym wiatrem:
http://www.youtube.com/watch?v=A41EA-wrXWI