Hejka
Dość ciekawym pomysłem i zarazem źródłem wielu nowych problemów w tym śmigłowcu, było też nietypowe ruchome stanowisko strzeleckie, w którym strzelec i konsola celownicza poruszały się wraz z lufami.
Akurat system nawigacyjno -celowniczy w Cheyenne był OK i żadnych specjalnych kłopotów nie sprawiał.
Był on jeszcze bardziej wykręcony niż John Cool napisał. Wszyscy przyzwyczajeni jesteśmy do ruchomej wieżyczki z działkiem która jest takim jakby stałym atrybutem śmigłowca szturmowego. Ponieważ jednak od przybytku głowa nie boli, Cheyenne miał aż dwie wieżyczki

. Główna, zabudowana pod środkową częścią kadłuba mieściła działko 30 mm XM-140 z obłędnym zapasem 2010 naboi (5 min ciągłego ognia

). Zasadniczo obsługiwał ją strzelec pokładowy, zasiadający na specjalnym stabilizowanym obrotowym fotelu, którego ruchy zsynchronizowane były z obrotami wieżyczki. Pomocnicza wieżyczka w dziobie mieściła alternatywnie 40 mm granatnik szybkostrzelny lub 7,62 mm karabin maszynowy Minigun, z podobnie ogromnym zapasem amunicji na kilka minut (780 granatów lub 11750 naboi 7,62). Tę zasadniczo obsługiwał pilot, za pomocą celownika nahełmowego, tak że wieżyczka obracała się tam gdzie patrzył. Piszę "zasadniczo", ponieważ każdy z członków załogi mógł przejąć każdą z wieżyczek lub strzelać do jednego celu z obu naraz. Pilot jako dowódca miał jeszcze jedną opcję, mógł obrócić strzelca wraz z wieżyczką równolegle do swojej osi celowania, wskazując mu cel w ten nieco brutalny sposób

, mógł też dodatkowo strzelać z wieżyczek ustawionych na wprost jak ze stałej broni pokładowej. Pilot strzelał też z rakiet niekierowanych, strzelec natomiast z PPK TOW. Więcej broni na AH-56 nie testowano, ale z pewnością gdyby wszedł do służby to ho ho. Przy udźwigu 2200 kg z pewnością można by mu różne fajne rzeczy podwieszać, np. bomby (śmigłowce rzadko je przenoszą bo są dość powolne, a ten akurat był szybki). Z bajerów miał jeszcze taką stację celowniczą trochę jak Apache tylko oczywiście bardziej dziadowską, jak to w latach 60., obrotową kopułkę mieszczącą celownik optyczny z dużym powiększeniem, kamerę TV niskiego poziomu oświetlenia (LLLTV), termowizor (!) i dalmierz laserowy (!!). System nawigacyjny rejestrował prędkość, czas, parametry lotu i przebytą drogę rysując tę ostatnią na specjalnej przewijanej mapie. Wyświetlał też cyfrowe współrzędne celu na takich śmiesznych mechanicznych wskaźnikach-kręciołkach, trochę takich jak te stare liczniki na stacji benzynowej. Można było namierzyć z bezpiecznej odległości cel, wprowadzając jego współrzędne do systemu a następnie podkraść się do niego kryjąc się za górami i lasami i wyskoczyć gdzieś blisko niego zza osłony od razu że tak powiem w stanie wycelowanym.
AH-56 w pewnym zakresie prędkości był za***cie stabilny, dzięki temu dziwacznemu sztywnemu wirnikowi. Tak że stanowił niezłą platformę dla uzbrojenia. Ponoć goście popisywali się na pokazach dla różnych oficjeli, np. trafiając 1 strzałem z działka w 30 cm tarczę "główkę" z 3 km, albo ostrzeliwując jednocześnie cele z obu stron śmigłowca i zamieniając się wieżyczkami w szybkiej sekwencji itp. Pociski TOW wystrzeliwane z Cheyenne zachowywały się lepiej niż wystrzelone z ziemi, była to wtedy na poły prototypowa broń i zakładano dla niej 10% "nielotów" a na 130 strzałów z Cheyenne chyba tylko jeden fiknął (ale za to akurat w czasie pokazu dla jakiegoś tam gubernatora czy prezydenta

).
Podstawowym problemem Cheyenne były rozmaite drgania i rezonanse, wynikające zapewne z nakładania się drgań od aż 3 śmigieł - wirnika nośnego, śmigła ogonowego i śmigła pchającego. Lockheed nieustannie walczył z tymi drganiami trochę na zasadzie syzyfowych prac, co jedno wygasił to inne wykrywali. Może i dałoby się z tym coś zrobić, a może i nie, na pewno nie było to łatwe. Wypadek o którym wspominał Sundowner nastąpił właśnie w czasie analizy jakiegoś tam drgania, gdy pilot wyłączył układy tłumiące by mu to drganie drgało w całej okazałości, doprowadziło to do tzw. drgań indukowanych przez pilota (masa ręki drgająca na drążku i przenosząca drgania na układ sterowania co wywołuje jeszcze większe drgania śmigłowca a więc i ręki pilota na drążku itd.) w wyniku czego koleś stracił głowę w przenośni (stracił kontrolę nad maszyną i zaczął spadać) i niestety dosłownie także

(wyginające się wskutek potężnych drgań łopaty wirnika uderzyły w kabinę).
Śmigłowiec był bardzo bardzo szybki, (396 km/h i to w wersji docelowej, prototyp bez uzbrojenia wyciągnął bodajże 430 km/h), po to go w końcu zbudowano, w wymaganiach było 408 km/h. Szybko i efektywnie się też rozpędzał i hamował, wykorzystując śmigło pchające przestawione na ujemny ciąg. Niestety miał też pewne problemy ze statecznością kierunkową. Bardzo dobrze zachowywał się w zawisie i przy małej prędkości (powiedzmy do ok. 100 km/h, tego rzędu), bardzo dobrze sprawował się przy dużej prędkości 300-400 km/h, natomiast tak pomiędzy, przy mniej więcej 200 km/h problemy z tą statecznością niestety były. Być może przy dzisiejszej technologii można by z tym zawalczyć, jakimś aktywnym sterowaniem czy czymś. Problemy ze statecznością były też przy locie bokiem a konkretnie w lewo powyżej 50 km/h (no ale ostatecznie można byłoby nie latać w lewo z taką prędkością

).
Tym co położyło projekt nie były tylko kraksy i przekroczenie kosztów, nie takie się koszty wtedy przekraczało

. Wydaje się że głównym czynnikiem było zmądrzenie USArmy, która doszła wreszcie do wniosku że postawiła wymagania nieadekwatne do swych potrzeb. Krótko po zamknięciu programu Cheyenne ogłoszono nowy, AAH, z nieco bardziej realistycznymi wymaganiami. Armia zrezygnowała z prędkości 400 km/h za to postawiła na zwiększoną odporność na ostrzał, zdwojone instalacje i silniki (Cheyenne był 1-silnikowy), odpuściła skomplikowane uzbrojenie strzeleckie a za to zwiększyła wymagania co do działań w nocy, itp. itd. nie ma co gadać, sami wiecie, Apache powstał wg tych wymagań.