Zaskoczenie, szok, ściśnięte gardło i łzy...
Z robem znaliśmy się, przyjaźniliśmy, pracowaliśmy przez wiele lat, biurko w biurko, śleptaliśmy w monitory, myszkami wydrapywaliśmy dziury w stole.
Więcej czasu spędzaliśmy przez te lata razem, w firmie, niż z rodzinami w domu. Włożyliśmy w tą robotę kawałek naszego życia. Nie było lekko, ale wspólnymi siłami, wytrwałością i pracą osiągnęliśmy niemało.
Długie godziny spędzone na rozmowach, dyskusjach. wiele razy zarywaliśmy noce, niejedną beczkę piwa wypiliśmy, śpiewy do księżyca...
Nie jestem z grona ludzi pasjonujących się lotnictwem, militariami, historią ww2, ale z otwartą buzią godzinami słuchałem opowieści roba,
wystarczyło tylko rzucić temat... zawsze podziwiałem go za niesamowitą wiedzę, za umiejętność opowiadania i tą pasję w głosie, i te kurrrwiki w oczach,
gdy nawijał o samolotach, czołgach, o wojsku. świetnie się z nim rozmawiało, dyskutowaliśmy na wszystkie możliwe tematy: lotnictwo, technika pancerna, motocykle, samochody, życie, ludzie, dobro, zło, kościół, wiara. Zawsze można było, na każdy temat, wyczerpująco. Nadawaliśmy na tych samych falach.
Rob był bardzo inteligentnym człowiekiem, z wyjątkowym charakterem i osobowością. A jak się wk....ł, to charakterny był jeszcze bardziej, co niejednemu było dane odczuć w piętach. Nie robił niczego dla poklasku, był skromny, zawsze lekko na uboczu, nie rzucał się na wizję. Jednak zawsze pełny swoim wnętrzem, zaangażowany i cholernie konsekwentny. "Nie bo nie i już", i żadna siła nie była w stanie tego zmienić, chyba że bardzo konkretny i sensowny argument. To ceniłem u niego. i cenię nadal, bo on nadal jest...
Ostatnio rzadziej się widywaliśmy, zajęci swoimi sprawami, zawaleni robotą. Ale od czego jest internet, klawisze nie raz się grzały...
Dwa tygodnie temu piliśmy sobie kawkę, omawialiśmy robotę do wykonania, po urlopie mieliśmy znowu się zgadać, a tu dupa...
Teraz... dziura, pustka... nie mogę się pogodzić z jego odejściem

((
Musiałem się wygadać...

Kilka fajnych zdjęć dla pamięci:




