Jako były już żołnierz zawodowy, w pełni się zgadzam z tym artykułem.
A ja nie do końca... co prawda już 11 lat na emeryturze, ale tak się składa, że z armią mam kontakt codzienny i bezpośredni do dzisiaj.
Owszem ogólnie rzecz biorąc armia obecnie wygląda nieciekawie, część z tego co tam napisano to przejaw "dziadostwa" - choćby sytuacja, że nie można wymienić uszkodzonego na ćwiczeniach poligonowych obuwia czy elementów umundurowania... w dawnym WP to szef kompanii musiał mieć tego "towaru" na 25% stanu osobowego i nie było od tego odstępstwa (akurat przez pewien czas byłem na takim stanowisku), po to miał m.in. ciężarówkę by zapewnić kompanii zaopatrzenie.
Ale z drugiej strony te "płacze" to też przesadzona sprawa i przejaw tego, że współczesny żołnierz jest "delikatny i wrażliwy" bo do luksusu przyzwyczajony... niestety.
- Narzekanie na to, że mało Toy-tojów? A kto kiedyś takie "czary" widział? Kompania kopała latrynę polową i starczało.
- Biedactwom za mało wody dają? A na wojnie to sklep ze sobą ciągnąc będą? Jakoś nam wystarczała dziadowska aluminiowa manierka, do której bynajmniej 1,5 litra nie wchodziło i garnek kawy zbożowej na obozowisku.
- W adidasach to łażą po zajęciach poligonowych bo im po prostu wolno, a buciki wojskowe im ciążą... no cóż myśmy mieli przydziałowe trampki w plecaku, a oni teraz mogą sobie w prywatnych bucikach łazić - nam po prostu wolno nie było.
- Jeden komplet munduru? A ile myśmy mieli? Też jeden... jak lało na poligonie przez tydzień to wszystko mokre było, w efekcie łaziło się w płaszczu od OP-1 i nikt nie płakał.
- W namiocikach nagrzewnice i marudzenie, że za mało paliwa dają... we wrześniu to kiedyś nawet podpinka do NS-a nie przysługiwała (dopiero od października), a zimą "koza" grzała - jak wojsko się nie pospało i dyżurujący dorzucił na czas.
- Koc był jeden... przytroczony do plecaka, bo żołnierz miał to co sobie na plecach przyniósł (bo kilkanaście czy czasem dwadzieścia parę kilometrów przed obozowiskiem był "wypad z samochodów" i końcówka drogi "per pedes" i ze "wszystkim co ojczyzna dała" na "garbie") - poligon i prześcieradła? Widział ktoś takie czary?
- Przynajmniej na tydzień wojsko szło "pod pałatki"... dla nieobeznanych to spało się na glebie (zawijając w koc i nawet butów z nóg nie zdejmując) spinając dwie peleryny w mały namiocik a'la wigwam i trzeba tam było zmieścić plecaki, wyposażenie i broń - pecha miała obsługa km w 3 drużynie bo musieli się tam wcisnąć z PK i trójnożną podstawą, a do tego do km-ów to się co roślejszych wybierało. Za umywalnie służyła pobliska rzeczka, a za toaletę łopatka piechoty. Żarło się konserwę siedząc na trawie, z "kałachem" na podorędziu (wszak to "wojna była"), a za napój robił zbożowa kawa. I nikt nie płakał i nie jęczał, że mu mokro i zimno... Bo to miało nam pokazać jak ciężko może być w prawdziwych działaniach, gdzie luksusów nie będzie, a "kuchnie polowe diabli wiedzą gdzie..." i że mamy być na to gotowi czyli nie jęczeć i radzić sobie tym co mamy, a niewiele mieliśmy.
Tak więc z jednej strony stan armii jest faktycznie nieciekawy i na lepiej się nie zanosi. Ale z drugiej strony sporo tego "płaczu" to objaw tego, że żołnierze stali się mało odporni na coś co kiedyś nazywano złośliwie "trudami życia wojskowego".
Dla mnie znamienne są dwie wypowiedzi powracających z tego samego poligonu (służących w tej samej jednostce) - od pewnej pani oficer (tak z 5 lat zawodowej służby) musiałem wysłuchać narzekania jak to ciężko było i jakie to były złe "warunki bytowe", a od kolegi (kiedyś razem służyliśmy i gość ma 31 lat służby), że takiego luksusu na poligonie to on jeszcze nie widział.
Te same warunki, ta sama jednostka - tylko ludzie do innych warunków służby i ćwiczeń poligonowych przywykli.