Znam tą analogię dog-ratlerek i uważam ją za bardzo szkodliwą. Rozumiem, że może dla niektórych fajnie brzmi i podbudowuje własne ego, ale czy wnosi coś wartościowego do dyskursu? Raczej nie. Nie wspomnę już o tym, że sprowadzanie Rosji do roli "ratlerka" to jakaś głupota dla mnie. Może Rosjanie nie są tak mocni, za jakich chcieli by uchodzić, ale na pewno ignorowanie ich potencjału może się w przyszłości odbić komuś czkawką.
Ale nie ja nie o tym... Mi nie chodzi nawet żeby dać Ruskom przysłowiowego pstryczka w nos, ale o jakieś elementarne procedury i instynkt samozachowawczy. Mamy sytuację, gdzie w stronę okrętu USA pruje samolot, który równie dobrze mógłby przeprowadzać atak i gdzie jest na to adekwatna reakcja? Czy komuś nie powinno zapalić się czerwone światełko, zamiast "aaa spokojnie guys, to tylko Rosjanie kozaczą"? Przecież w kokpicie takiego samolotu może siedzieć choćby delikwent z problemami egzystencjalnymi, jak te u Lubitza.
Poza tym takie sytuacje skutkują bardzo niebezpiecznym usypianiem czujności. Co zrobili Żydzi przed operacją Moked? Rutyną uśpili czujność Egipcjan, bo przez kilka poprzedzających akcję miesięcy wykonywali podobne loty. Przestały robić więc one na Egipcjanach wrażenie i jak im w końcu wjechali do lokalu, to Arabom wszystkie kredki wysypały się z piórnika. Żeby ktoś kiedyś się kiedyś z Ruskimi tak nie zdziwił, że to nie jest tylko fly-by.
Przejmował byś się, gdyby zaczął do Ciebie teraz podskakiwać dzieciak z podstawówki? Groził byś mu? Ganiał?
Czy się roześmiał i poszedł dalej?
Jakby nie zareagowałby na ostrzeżenie, to w idealnym wariancie dałbym po gębie, roześmiał się i poszedł dalej.
