(...)
Z atakiem słonia czy bawołu będzie się musiał liczyć tak samo jak z atakiem lamparta czy lwa. Panuje błędne przekonanie, że drapieżniki są niebezpieczniejsze od dużych roślinożerców. Prawda jest taka, że drapieżniki zwykle nie polują na ludzi, tylko na zwierzynę, do której są przyzwyczajone. Większość ataków człowiek prowokuje naruszając terytorium zwierzęcia, czy zbliżając się do młodych - w tych sytuacjach wszystkie zwierzęta będą się bronić zaciekle.
(...)
Jak najbardziej. Ale założyliśmy już że ludzik jest rozsądny, a więc i ostrożny. Rozgląda się, szuka potencjalnych kłopotów; więc jeśli tylko coś "jest do zauważenia", to on to zobaczy. I ominie. Słonia jednak trochę łatwiej wypatrzyć na sawannie czy w jakimś zagajniku, niż leżącego w cieniu drzewa czy w trawie lwa. A więc łatwiej uniknąć zagrożenia. Słonie raczej nie chadzają po gęstych lasach. Podobnie nosorożce. Trochę częściej hipcie, ale te wolą raczej siedzieć w wodzie. Co innego niedźwiedzie na przykład, dziki, goryle, duże koty. I takie mniej więcej zwierzę należałoby przyjąć za "górną granicę obrony".
(...)
Jeśli chodzi o polowanie, to broń na amunicję pistoletową będzie raczej wymagała zbliżenia się na podobną odległość (maksimum 50 - 100m, w zależności od klasy strzelca i broni) co strzelba. Strzelba jest przy tym bardziej uniwersalna, jedna broń umożliwia polowanie na w zasadzie wszystko. Wystarczy dobrać odpowiednią amunicję. Jest też kwestia prawa - nie wydaje mi się, żeby u nas dało się zarejestrować broń na amunicję pistoletową jako broń myśliwską.
(...)
Tyle że gdzieś tu ktoś napisał, że "strzelba" ustępuje "karabinowi" (ja wiem, że to niewłaściwa nazwa, bo nie ten nabój, ale z zewnątrz dla lajkonika takiego jak ja omawiany Win jest raczej podobny do karabinu niż pistoletu) na dystansach powyżej 50m, a z takimi nasz "przeciętnie słaby myśliwy" musi się liczyć, bo bliżej może mu się nie udać. Pytanie jest jednak bardziej o "szanse powodzenia" - ludzik taki nie musi trafić za każdym razem, ani też (choć to może mało "humanitarne") za każdym trafieniem powalić ofiarę. Musi tylko, dysponując ograniczonym zapasem amunicji (50 dla Win'a, 25 dla "szczelby"), mieć "prawie pewność", że coś ustrzeli. Cokolwiek, nieważne: jelenia czy królika, chodzi o zdobycie jednorazowego posiłku. Nie będzie przecież niósł zwłok jelenia ze sobą. Ale musi być w stanie zrobić to kilka razy, bo chociaż nie ma obowiązku jedzenia codziennie, to jednak kilka dni taka "nieplanowana wyprawa" może potrwać. I dobrze by było, żeby wystarczyło amunicji. No i pamiętajmy, że będąc już "w polu" ludek nie będzie miał ze sobą wszystkich dostępnych rodzajów amunicji, a więc uniwersalność strzelby będzie mniejsza niż maksymalna. Pytanie, o ile, i czy taka uniwersalność jest ważniejsza od celności?
Kwestię prawną pomińmy, proszę. Rozmawiamy przecież nie tylko o polskich realiach; poza tym aby posiadać broń "na wszelki wypadek" nie musi być ona koniecznie zarejestrowana jako myśliwska. Nasz ludek nie planuje przecież regularnych polowań w ramach koła łowieckiego. On ma tylko ułatwić sobie (prze)życie w sytuacji, w której normalnie wolałby się nie znaleźć.
(...)
Oczywiście, nie da się wybrać broni najlepszej w każdych okolicznościach. Jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której odrzucony z góry karabin czy karabinek ("prawdziwy" czyli na amunicję karabinową/pośrednią) byłby najlepszym rozwiązaniem (dom na pustkowiach, duże przestrzenie gdzie ciężko podejść blisko do zwierzęcia). W odpowiednich okolicznościach strzelba ma przewagę nad karabinkiem na amunicję pistoletową i odwrotnie. Ale moim zdaniem najczęściej najlepiej sprawdzi się strzelba.
(...)
No właśnie, przecież nie mówimy o "każdych okolicznościach". Taki nasz hipotetyczny ludek ma raczej małe szanse być rzucanym po całym świecie i ciągle trafiać w okoliczności, w których będzie musiał "walczyć o życie". Określiliśmy tutaj, w ramach tego tematu, w miarę szczególny przypadek ludka, który "trafił w dzicz", i to niezbyt odległą od cywilizacji (od trzech dni do tygodnia marszu), zupełnie przypadkiem. Jedną konkretną, w której okolicy przebywał wcześniej, ale w lepszych warunkach, które na skutek jakiegoś zdarzenia (awaria samochodu w środku wielkiego "niczego" na przykład) znacząco się pogorszyły.
Może faktycznie należałoby tutaj dokonać uściślenia klimatycznego? Może faktycznie trzeba by doprecyzować, w jakim środowisku i z jaką dokładnie zwierzyną przyjdzie się ludkowi zmierzyć? Myślałem, że niekoniecznie, w każdym klimacie przecież są zwierzęta większe i mniejsze, są lasy i pustkowia, góry i równiny... Przecież ważniejsze jest bezpieczeństwo, a więc obrona; polując ludek może przecież podreptać w takie miejsce, w którym będzie mu łatwiej taką bronią, jaką ma, i strzelać będzie do tego, co ma szansę ustrzelić. Ale może jednak się okazać, że środowisko (ogólnie ujęte) też ma znaczenie? Co wy na to?
(...)
Natomiast co do kwestii, że strzelba 12 Ga będzie zbyt ciężka i nieporęczna, zawsze można zdecydować się na mniejszą broń np. w kalibrze 20 Ga. Z tego co wiem, nie jest to dużo słabszy kaliber, przy zastosowaniu odpowiedniej amunicji.
Nie chodziło o to, że "zbyt ciężka"; raczej o to, że "nieco większa i cięższa", a to z kolei rzutuje na czas reakcji (w przypadku zagrożenia) jak i ilość zabieranej ze sobą amunicji, zarówno tej "załadowanej", jak i "w pudełku".
Idąc tą drogą: można by też zdecydować się na "lewarka" na nieco silniejszy nabój - niekoniecznie od razu jakąś armatę, ale jednak. Choć faktycznie ja też jestem zdania, że mało wprawnemu strzelcowi lepiej na takie okoliczności dać coś lżejszego, i przykazać, żeby nie strzelał do słoni, niż wręczyć "armatę" i zmuszać do gonienia za ranną zwierzyną (lub ucieczki przed wnerwioną) z obolałym ramieniem.
Dziękuję, LMP, za zabranie głosu. Ktoś jeszcze?