Powiedzmy sobie szczerze: nie sypiam z fotografią Kieślowskiego pod poduszką. Rzadko mogę pozwolić sobie na luksus obejrzenia filmu ciężkostrawnego, bo takie filmy walą obuchem, tym mocniej, im bardziej wrażliwy odbiorca (oraz im gorszy jego "punkt siedzenia").
Jako orędownik filmu popularnego nie miałbym nic przeciwko batalistycznemu obrazowi, nawet z - tfu, tfu! - (wymawiać przeciągle) mnilością w tle. Nie musi być to od razu dzieło sztuki. Nie wymagam pogłębienia psychologicznego każdego janczara na ekranie (bo przecież też miał mamusię, a może był sierotą albo nieszczęśliwie zakochany itp. bełkot potrzebny do wygrania festiwalu w Gdyni), ale niech to będzie porządne filmowe rzemiosło. Dobre zdjęcia, uwydatnione sprawnym montażem. Charyzmatycznie zagrane postacie. Przepych historycznych kostiumów i dekoracji. Batalistyczne sceny z rozmachem, autentyczna szermierka. Majestatyczna, orkiestrowa ścieżka dźwiękowa, grająca na naszych emocjach...
Wiem, na podstawie zwiastunu nie wypada ferować wyroków, ale mam coraz to gorsze przeczucia. Zanim przeczytałem wpis na blogu miałem podobne skojarzenia odnośnie sztucznie wklejonych dekoracji, nienaturalnych filtrów (chory kontrast jak z narkotycznych wizji, podrabiane zachmurzone niebo - coś jak "300" dla ubogich?) i całej stylizacji.