Qórczę ja chyba czegoś nie wiem. Wszyscy wiemy jaka jest sytuacja:
- Marynarka maszyn ciężkich w zasadzie nie ma, pozostałe siły zbrojne ledwo zipią. Tu w zasadzie zgadzają się wszyscy.
- Naprawy/remonty posiadanego sprzętu - w takiej formie w jakiej są możliwe i/lub realizowane obecnie - nie utrzymają nawet tego stanu na długo.
- Wiemy jakie są potrzeby i jakie oczekiwania, bo to definiowały wymagania przetargu. Pomijam na razie to, czy wg czyjejś osobistej opinii były słuszne; w końcu ktoś je napisał i nie odbiegają w zasadzie od obecnej doktryny użycia sił zbrojnych, a w dodatku nie słyszałem żeby ktoś je szczególnie mocno podważał.
- Pozyskanie nowych maszyn posiadanej już rodziny jest mało prawdopodobne: po pierwsze nie były oferowane w przetargu, po drugie ani żadna z ostatnich opcji politycznych, ani wojskowi jakoś nie pałają entuzjazmem do takiego pomysłu.
Potrzebujemy więc maszyny zakupić, i to w miarę szybko - co do tego też w zasadzie wszyscy się zgadzają. Oczywiście było by miło, gdyby maszyny te były produkowane w Polsce, a jeszcze lepiej w polskich zakładach - tu też jest pełna zgoda. Do przetargu stają trzej kontrahenci, z których tylko jeden przedstawia maszynę spełniającą jego wymagania. Mniejsza o to, dlaczego się tak stało. Załóżmy na chwileczkę że maszyny wszystkich trzech oferentów spełniają jednak warunki. Z oferowanych nam modeli Caracal był i jest operacyjnie zwycięzcą niekwestionowanym; oznacza to więc że wybór innej maszyny musiał by być "przeważony" argumentami nieoperacyjnymi.
1. Cena. Najłatwiejszy cel krytyków. Owszem, "Francuz" jest najdroższy, ale też najlepszy; więc w porównaniu z innymi konkurentami argument w zasadzie żaden; zaś przekonywanie że "kosztuje tyle co F-16, więc za dużo" wydaje się niemal "dziecinne" gdy weźmiemy pod uwagę różnice takie jak fakt, że Jaszczomp ma tylko jedną wersję i stacjonuje w tylko jednej bazie.
2. Gospodarka. Jeśli którykolwiek z nie-Caracali byłby w jakimś stopniu produkowany/montowany w kraju, odbywało by się to w już istniejących zakładach należących w 100% do oferenta; a zwolnienia jakie nastąpiły po ogłoszeniu wyników sugerują że w znacznym stopniu posiadanymi mocami przerobowymi z minimalnym udziałem nowych zatrudnień. Dodatkowo relatywnie mały koszt nie gwarantował utrzymania tego stanu po zakończeniu dostaw. Nie istniał by również argument "transferu technologii", bo nawet gdyby jakiś miał miejsce, to pomiędzy zakładami jednego właściciela; a więc nie mający wpływu na krajowy przemysł. Francuzi chcieli zainwestować w zakład który być może nie przejął by 100% produkcji; jednak był by nadal w większości zakładem polskim z - wymuszoną kosztem - presją na utrzymanie nawet po zakończeniu kontraktu.
3. Polityka. Wolał bym uniknąć, ale się nie da. Amerykanie od wielu lat pokazują, że mają wobec nas konkretne oczekiwania; w zamian jednak nie oferują nic więcej poza "poklepaniem po ramieniu". Nawet głupich wiz nie chcą znieść. Mgliste obietnice stacjonowania ich wojsk można by negocjować w ramach NATO, a więc sojuszu wielu państw, gdybyśmy tylko potrafili zbudować własną wiarygodność oraz wnieść jakiś konkretny potencjał. Jednak nie tylko nie poszliśmy tą ścieżką, ale również przekreśliliśmy ją z kretesem: nie dość że pokazujemy, że nie można nam wierzyć, to jeszcze nic nie robimy w kierunku podniesienia naszej wartości. Włosi są w zasadzie mało znaczącym graczem, choć i tak bliżej nam do nich niż za ocean. Jednak robienie pod pióro Francji to już przegięcie. Francja to nadal licząca się w świecie siła tak gospodarcza, jak i polityczna, szczególnie w ostatnim okresie wsparta przez powszechną sympatię społeczną (jako ofiary terroryzmu). Wypinanie się na nich w tak perfidny sposób to przysłowiowy strzał w kolano, co jasno pokazuje odwołanie wizyty ich prezydenta: "wy się na nas wypinacie, to my na was też". Tyle że ich akurat na to stać.
I tu pojawia się ta część, której nie rozumiem: z czego "anty-Francuzi" się tak cieszą? Co żeśmy tym manewrem wygrali? jakie korzyści w którejkolwiek z w/w kategorii osiągnął (lub może, tylko tak wiarygodnie) nasz kraj? Kontrakt z Airbusem może nie był idealny (żaden nie jest, chyba że za darmo), mogę też ostrożnie zgodzić się z twierdzeniem, że nie był najlepszy jaki mogliśmy uzyskać (choć historia najnowsza sugeruje, że i tak w czołówce najbardziej udanych z ostatnio przeprowadzonych - chyba jednak powoli uczymy się robić takie rzeczy poprawnie); ale czy wyrządzał nam jakąś krzywdę? Czy poza tym że "nie dawał tyle ile byśmy chcieli" kosztował by nas coś jeszcze? Co tak naprawdę myślą ci, którzy uważają że "dobrze się stało"? Wielką krzywdę wyrządza nam NIE zakupienie Caracali, w sensie nie zakupienie NICZEGO - bo w takiej właśnie jesteśmy sytuacji. Czy więc jest się z czego cieszyć? Mój umysł tego po prostu nie ogarnia.
Tylko uprzejmie proszę bez "podśmiechujek" rutkova i "głębokich myśli" BOCZKA (sorry, BOCZEK. Ja Cię naprawdę lubię, ale ostatnimi czasy po prostu nie rozumiem co piszesz. Chyba się starzeję). Tak po prostu, po ludzku. Z faktami, liczbami, źródłami (jeśli można). Żebym wreszcie zrozumiał.