Ciekawe, jak wyglądałyby Irak i Afganistan i jaki byłby tam posłuch dla islamistów, gdyby Amerykanie zamiast pompować kasę w "krzewienie demokracji", która pasuje tam, jak siodło do krowy, zainwestowali w ich rozwój gospodarczy i poprawienie bytu materialnego miejscowych. Ale nie przez rozdawanie zasiłków, tylko zatrudnianie ich przy rozwojowych inwestycjach. Mniej więcej chodzi o coś takiego, co McArthur zrobił w okupowanej Japonii, zamieniając zapiekłego wroga w wiernego sojusznika. Pewnie, że nie te uwarunkowania, nie to społeczeństwo itd., ale nawet nie próbowano tego robić. Priorytetem była "budowa demokracji".