To ja jeszcze, jeżeli Szanowna Moderacja mi wybaczy, wtrącę trzy grosze. Zresztą będzie w końcu o wypadkach. Temat jest chyba dość znany szybownikom. Wiadomo, że latanie szybowcowe na dłuższą metę oznacza głównie coraz dalsze przeloty. A w przelotach zawsze istnieje pewne prawdopodobieństwo tzw. lądowań w terenie przygodnym, a więc i ryzyko uszkodzenia szybowca. Pechowiec, któremu się to przydarzy, ponosi koszty naprawy. To w końcu zrozumiałe. Rzecz w tym, że u nas są one niebotyczne, zwłaszcza w laminatach. Latanie jest u nas luksusem większym niż żeglarstwo, więc wszystko w nim musi być drogie. Ale pozostaje jeszcze gehenna tłumaczenia i wyjaśniania, a przy istniejącym prawie nie ma pilota bez winy. Na koniec w najlepszym razie, jeżeli nie ma żadnych układów, musi pożegnać się z aktualnym aeroklubem. Taka perspektywa powoduje, że w w sytuacji pogorszenia się warunków termicznych na trasie piloci starają się ze wszystkich sił dociągnąć do lotniska. Aby zminimalizować opadanie, lecą na granicy przeciągnięcia (minimalna prędkość) i rozpaczliwie szukają noszeń. W takiej nerwówce łatwo o śmiertelny błąd. I one corocznie się zdarzają. Przy innym prawie byłoby ich mniej, a o to przecież nam wszystkim powinno chodzić. To wszystko.