Wielkie dzięki, wprawdzie pozycja traktuje o bombardowaniu, ale wielce interesująca.
Niestety, język Szefa nie jest mi znany, ale nie ma problemu aby ogarnąć, nawet mam płytę "Język Szefa do samochodu". Boję się jej używać, bo w poprzednim aucie po jej włożeniu do odtwarzacza, niedługo potem padł airmatic, nie wiem czy to nie miało jakiegoś wpływu. Teraz mam samochód "dla ludu", więc może nawet będzie lepiej chodził słysząc rodzimą mowę.
Te dwie strony są o strzelaniu ze stanowiska, a także jest tabela czasów spadania bomby (uśrednionej).
W lotnictwie wschodnim do obliczeń związanych z bombardowaniem brało się parametr opisany jako "teta", nazwany "charakterystycznym czasem spadania bomby". Na przykład taka P-50 (bomba szkolna) miała "tetę" wynoszącą 21. Ważne było, aby tę wartość wprowadzić "maszyny cyfrowej", podanie innej wartości, różnej nawet o dziesiątą część, sprawiało, że bombardowanie było niecelne. Na TS-11 trzeba było liczyć samemu wysokość zrzutu w zależności od prędkości i kąta nurkowania. Konia z rzędem temu, kto potrafił odczytać wysokość np. 678 metrów.
Na Su-22 czy MiG-29, po wprowadzeniu wszystkich wartości, system sam wyliczał CCRP (punkt zrzutu), zwane to było - bombardowanie na wyprowadzeniu. Technika była prosta, wskazywało się cel, mierzyło odległość (laserem), po czym w przedziale wysokości dopuszczonych, należało nacisnąć przycisk zrzutu i trzymać go do momentu usłyszenia sygnału o zejściu bomb. W tym czasie można było, czy też należało wyprowadzać samolot z nurkowania. Był to bardzo celny sposób bombardowania, choć mi zdarzyło się "przerzucić" bombę o circa półtora kilometra, ale to była wina źle działającego przycisku bojowego.
Co się działo, gdy wprowadzano złe parametry? MiG-29 nie ma w swoim systemie balistyki bomby P-50 i gdy ją podwieszano (w latach '90) i usiłowano celnie zrzucać, okoliczni grzybiarze mieli pełne gacie, bomby latały jak chciały.
Poszukam książki w linku Kosiego, tam było trochę ciekawych pozycji.