Autor Wątek: Historia pewnej "Danuty"  (Przeczytany 511 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Historia pewnej "Danuty"
« dnia: Sierpnia 26, 2023, 20:57:01 »
Na jednym z for modelarskich (znanym również tutejszym użytkownikom) pojawił się model samolotu Cessna 185 Skywagon, w malowaniu w jakim latał w Polsce jako dar dla Instytutu Pediatrii. W komentarzach do modelu odezwał się wieloletni pilot i mechanik obsługujący ten samolot w naszym kraju opisując historię tego samolotu.Myślę, że historia jest ciekawa i zasługuje na jej szersze upublicznienie.

(zdjęcie z internetu - tylko do celów dyskusji)

Za jego zgodą przytaczam jego wpis pomijając fragmenty dotyczące modelu:

 "Znam historię tego egzemplarza od podszewki. Jak kogoś interesuje - niech poczyta:

Samolot trafił do Polski dzięki uprzejmości Polonii Amerykańskiej. Głównym darczyńcą była wdowa po pilocie z dywizjonu 302 (nazwiska już nie pamiętam). Samolot był kupiony dla Szpitalika dziecięcego w Prokocimiu a przyleciał nim zza wielkiej wody - także weteran i pilot z II W.Ś. (Nazwiska też nie pamiętam). Samolot trafił początkowo do warszawy. Tam (mało kto wie) został przechwycony przez PZL Warszawa-Okęcie (dokładnie przez biuro konstrukcyjne) i pod kierownictwem Pana Inżyniera Andrzeja Kardymowiczna (poznałem osobiście i to on mi opowiedział coś niecoś o historii tego egzemplarza) i został rozmontowany w celu oględzin i podpatrzenia niektórych rozwiązań :) Mało kto wie, że dzisiejsza PZL-104 Wilga - jest efektem inspiracji zaczerpniętych po analizie Cessny 185. Tak, To Cessna była pramatką Wilgi - a nie Dornier Do-27 jak niektórzy uważali.
Samolot został przebadany, zmontowany do kupy i podjęto próbę certyfikacji. Bez powodzenia. Latał sobie więc na "N" (November) - czyli zarejestrowany w USA.
  Pierwsze zdarzenie samolot miał już w Krakowie - na lotnisku Pobiednik. W wyniku niefortunnego lądowania została wyłamana prawa goleń podwozia, uszkodzono śmigło i statecznik poziomy. Samolot bardzo długo stał w takim stanie. Zdecydowano się na naprawę w zakładach PZL Warszawa - Okęcie. O ile płatowiec naprawiono, to z golenią podwozia był poważny problem. Element był nieosiągalny. Niżej dowiecie się - jak naprawa na Okęciu została wykonana i jakie były jej skutki :)
  Śledząc dalej losy samolotu należy wspomnieć o pewnych zasługach Pana Czesława Dudzika (późniejszego dyrektora Aeroklubu Kieleckiego). Pan Czesław dowiedział się, że taki samolot jest, że nie bardzo wiadomo co z nim zrobić i rozważa się złomowanie. Reagując szybko - powołał do życia "koło amatorów-konstruktorów" i poczynił starania aby tą Cessnę pozyskać. Udało mu się. Za symboliczną złotówkę - koło amatorów - konstruktorów stało się właścicielem samolotu. Przewieziono Cessnę do Masłowa i tam Pan Czesław w porozumieniu z innymi entuzjastami, dobijając się do różnych drzwi - pozyskał poszukiwaną goleń. Została ona dorobiona prawdopodobnie albo w Chemar Kielce, albo  w Kieleckich Zakładach Metalowych. Trochę to rwało, ale samolot uruchomiono. Ile to kosztowało czasu, determinacji i zawziętości - to może powiedzieć Pan Czesław (dziś instruktor w AKi). Na dorobionej goleni, z pożyczonym śmigłem - Cessna wykonała kilka kręgów i potwierdziła swoje doskonałe właściwości pilotażowe, choć okazało się, że lądowanie tym samolotem jest wyzwaniem i jest niezwykle trudne. Zwłaszcza faza wytrzymania. Cóż.. Śmigło trzeba było oddać, goleń miała być tymczasowa a okazało się, że zdobycie nowego śmigła i zakup goleni podwozia był przedsięwzięciem nierealnym z powodu braku funduszy i trudności ze zdobyciem iperialistycznych części. Samolot został porzucony na lotnisku w Masłowie i stał pod chmurką kilak lat. W międzyczasie jakiś debil w nocy przebił zbiorniki paliwa żeby ukraść paliwo. Samolot z braku funduszy popadał w ruinę.
O nietypowiej Ceśnie dowiedział się w pewnym momencie Pan Jan Borowski z Konstancina. Przybył do Masłowa, zaproponował wymianę samolotu. Za co i jak - nie będę pisał bo nie ma potrzeby (wiem, ale nie powiem ;)). Samolot trafił więc w prywatne ręce. W firmie pana Jana - samolot został przywrócony do stanu używalności i wrócił w powietrze. Niestety na skutek trudności lądowania tym samolotem - został podłamany po raz drugi. Samolot miał wtedy znaki rejestracyjne SP-FDB. Ponownie został przywrócony do lotów, ale wtedy zainteresował się tym samolotem Aeroklub Polski - bo to była wymarzona holówka. Już jako SP-AKZ  Cessna trafiła więc do aeroklubu w Rybniku. Tam także uległa zdarzeniu i także została uszkodzona przy lądowaniu. Ot - taki los wspaniałego samolotu...
Aeroklub Rybnicki za zgodą Aeroklubu Polskiego oddał samolot do naprawy w firmie Aviation Service w Warszawie na Bemowie. W firmie przeleżał dość długo - gdyż w AP brakowało środków na naprawę. Zakupiono nowe śmigło, wyremontowano silnik, wymieniono i uszkodzone elementy strukturalne i na tym koniec. Samolot nadal był rozmontowany, niekompletny. Tutaj pojawił się ponownie Aeroklub Kielecki. Dyrektor Aeroklubu - Pan Grzegorz Szczodrak - dokonał cudu i pozyskał samolot dla AKi w celu zrzutu skoczków i holowania szybowców. Tutaj pojawiłem się ja - z kolegą Kamilem Kruszczakiem. Oddelegowani przez naszego dyrektora do Aviation Service - składaliśmy tą Cessną z puzzli. W trakcie montażu, okazało się, że za wyjątkową trudność lądowania odpowiada zła naprawa lotek w PZL Warszawa - Okęcie. A stało się to dla tego, że wtedy prócz ogromnego doświadczenia "Okęcia" w nitowaniu - nikt nic nie wiedział na temat konstrukcji Cessny i fabryczne zwichrzenie geometryczne lotek - potraktowano jako defekt i obie lotki "przeklepano" na płasko. Spowodowało to bardzo niebezpieczne zjawisko w trakcie fazy wytrzymania przy lądowaniu (oderwanie strug powodował właściwości korkociągowe i zwalanie się na lewe lub prawe skrzydło przy dużym spadku prędkości). Wymieniliśmy więc obie lotki i samolot stał się łagodny i wdzięczy do lądowania, choć podwozie dwukołowe z kołem tylnym i tak wymagał zwiększonej uwagi podczas lądowania.
Samolot rozpoczął służbę w AKi. Mnóstwo się nim latało, każdy kochał ten samolot. (Ja najbardziej - można powiedzieć, że było to "moje dziecko" - wszak przywróciłem go do lotu). Doskonałe osiągi spowodowały, że był to doskonały samolot do zrzutu spadochroniarzy. Zanim jednak można było używać Cessny do tych zadań - konieczna była modernizacja (zmiana drobna) która polegała na demontażu prawych drzwi, demontażu foteli (został tylko fotel pilota) i montażu mocowania lin desantowych. Właśnie wtedy poznałem Pana Kardymowicza.       Samolot dzięki swoim cechom wywoził skoczków na wysokość 3500 - 4200 metrów w czasie 24-30 minut od startu do lądowania zużywając przy tym nie więcej jak 45 litrów na godzinę. To są do dziś doskonałe parametry jak na samolot tłokowy. Oczywiście w trakcie eksploatacji okazało się, że zimą latanie bez drzwi nie należy do przyjemności ani dla pilota ani dla skoczków. Szczególnie, że lataliśmy wysoko. Skonstruowałem więc specjalne drzwi które uchylały się do góry. I z takimi drzwiami samolot był eksploatowany.
  Dbałem o Cessnę jak mogłem. Nigdy mnie nie zawiodła. Nigdy mnie nie wystraszyła. "Niunia". tak ją nazwałem. Była "Danuta" - a dla mnie jest "Niunia"...   Za każdym razem po ciężkim dniu pracy (czasem wykonywało się 20 -45 startolądowań w trakcie szkoleń spadochronowych lub zawodów) -Niunia była wprowadzana do hangaru a gdy nikt nie widział - całowana w "pyszczek" w podziękowaniu za bezpieczne loty. :) Cóż.. Tak miałem i już.
Po moim odejściu - moja Niunia została ponownie uszkodzona. Dość mocno. 😞  Czułem się, jak by mi coś odebrano. Jak bym porzucił swojego przyjaciela i patrzył jak cierpi.

"Moja" Cessna przeleżała rozbita w hangarze znów jakiś czas. Namówiłem jednak kolegę na odkupienie jej i nie wdając się w szczegóły - Niunia znów wróciła do służby :) Ta naprawa jednak wymagała sporo nakładów finansowych i konieczna była naprawa strukturalna kadłuba w USA.
Dziś SP-AKZ stoi znów w hangarze Aeroklubu w Rybniku - i jest w prywatnych rękach mojego kolegi. Nie wykluczone, że znów trafi do Masłowa i będzie latać dla ZPS :) Jest więc szansa na to, że znów uda mi się zasiąść za sterami "mojej" Cessny :) 

Troszkę długa, ale i tak maksymalnie skrócona historia wspaniałego samolotu który do dziś zadziwia osiągami. Zapomniałem dodać, że samolot trafił do aeroklubu Kieleckiego z całkowitym nalotem 1800 godzin...
Był więc niemalże "nówką" - choć z 1962 roku.

Pozdrawiam wszystkich,
Bartłomiej Walczak - były pilot i mechanik  "Danuty" (późniejszej "Niuni")"
"Różnica między mną a wariatem jest taka, że ja wariatem nie jestem."
                                                                                  S. Dali