Wysoki i suchy trzask wystrzału Arisaki, zmieszał się z szumem przyboju atakującego zaciekle zewnętrzny pierścień niewielkiego atolu gdzieś na południe od Okinawy. Basowym kontrapunktem, odpowiedział mu werbel Thompsona.
Chorąży pilot Itoshi Takamikura, ukryty pod szerokimi liśćmi jakiejś tropikalnej rośliny, gwałtownie otworzył oczy. Od dziesięciu godzin siedział w bezruchu, z dłońmi zaciśniętymi na dwustuletniej rodowej głowni w oprawie shin-gunto, rozmyślając o drodze którą wybrał lata temu. Szelest łamanych gałęzi wzmagał się, bez jednego zbędnego dźwięku, z kocią gracją zmienił pozycję...
Starszy Marynarz Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych Dwight Brown, idący na szpicy oddziału desantowego, zamaszyście odgarnął lufą swego Thompsona kępę zarośli. Ostatnim widokiem jaki zdarzył zarejestrować jego mózg, było krwawo błyszczące w świetle poranka, wąskie hamon przepięknej klingi z subtelnym horimono w kształcie smoka...
Chorąży Takamikura, ruszył w błyskawicznym tempie do przodu, klingę ułożył po wewnętrznej stronie ręki, sprężył się w sobie, tułów wykonał ćwierć obrotu, a otwierające się ramię wyrzuciło ostrzę miecza do przodu z niewiarygodną prędkością, poczuł trwający ułamek sekundy opór...
Zwinął się jak tancerz w pół obrocie, którego osią był koniec wzniesionego miecza, i uderzył tnąc szerokim kesa-giri. Rozległ się nieludzki krzyk przerażenia, kątem oka zarejestrował czarnoskórego żołnierza rzucającego się z obłędem w oczach do ucieczki... W zastygłej pozie ,oczekiwał na głuchy dźwięk upadającego ciała swego trzeciego przeciwnika, by nagle gwałtownie z niebywałą precyzją nabytą podczas długich lat doskonalenia się w iai-jitsu, schować miecz jednym szybkim ruchem.
- ‘This is King Six, mamy na plaży i w zaroślach stado Japów z mieczami, wsparcie gdzie jest wsparcie’ – krzyczał młody porucznik Piechoty Morskiej, do mikrofonu przenośnego radia, chwilowo zainstalowanego na plecach szeregowca ,kulącego się za niezgrabnym przedpiersiem z wilgotnego piachu...
- ‘Roger King Six, Black Widow 1 dajcie fioletową race na początek strefy nalotu, kierunek północ’ – spokojny i znudzony głos pilota uspokajał.
- ‘Black Widow 2 za mną, Seahorse 1 i 2 popilnujcie interesu’
Dokładnie w chwili gdy cztery korsarze F4 były dziesięć mil od strefy zrzutu, chorąży Takamikura, dobiegał do doskonale zamaskowanego pod stertą złomu, ostatniego na wyspie A6M5 ReiSen.
- Odpalaj! – krzyknął do młodszego marynarza Nagato, i prawie jednocześnie powietrze przeszył charakterystyczny jęk inercyjnego rozrusznika, który stopniowo tracił na intensywności.
- Jeszcze raz , odpalaj , odpalaj ,odpalaj!
Dobiegł do maszyny, i począł gorączkowo zrzucać z niej szerokie liście oraz elementy zniszczonych samolotów, którymi okryli ocalały cudem myśliwiec , wraz z marynarzem Nagato.
Po czwartej próbie, Nakajima Sakae zaskoczył z chrapliwym rykiem, któremu towarzyszyły głośne detonacje w zimnym kolektorze wydechowym. Jednym skokiem znalazł się w kokpicie, siadając na wypełnionej piaskiem torbie po spadochronie. Spojrzał na Nagato, przez ułamek sekundy ich oczy się spotkały, tamten się wyprostował i posłał mu drapieżny uśmiech, Itoshi odwzajemnił się tym samym, salutując lewą dłonią. Już miał zwiększyć obroty, gdy ponownie zwrócił głowę w kierunku mechanika, rzucając mu pod nogi dwustuletnią katane. Tamten bez drgnienia twarzy uniósł ją i szybkim ruchem włożył za prosty żołnierski pas, oddając mu pełen szacunku pokłon.
Świadom stanu ogumienia maszyny, z niezwykłą delikatnością rozpoczął rozbieg. Zgrabne Zero śmignęło po naprędce naprawionym, prowizorycznym pasie, by z rykiem przelecieć nad wynędzniałą grupą żołnierzy szykujących się do desperackiej obrony , pozdrawiających go machaniem chust hachimaki...
Szerokim łukiem odszedł od atolu, spojrzał w kierunku laguny gdzie płaskodenne barki wysypywały maluteńkie figurki żołnierzy, przesłaniane z rzadka formującymi się niskimi cumulusami. Już miał skierować maszynę w ich kierunku , gdy nagle błysk eksplodujących bomb fosforowych przykuł jego uwagę, skupił wzrok i dostrzegł dwa punkciki oddalające się z miejsca detonacji.
Reisen zwinął się w gwałtownym wywrocie i runął w dół akompaniamencie wzmagającego się ryku silnika...
Porucznik Marynarki Phill „Laba” Labosky uwielbiał swoja pracę. Potężny korsarz zdawał się być gwarancją powodzenia każdej misji. Przed momentem zrzucił dwie pięćset funtowe bomby fosforowe i właśnie wyciągał maszynę z płytkiego nurkowania, całkowicie skoncentrowany nad swoim zadaniem gdy coś z głośnym pacnięciem uderzyło w kadłub. Zdziwiony podniósł wzrok na tyle szybko by zobaczyć spływające w ataku czołowym, brudne, poobijane Zero, z morderczymi błyskami na krawędziach natarcia skrzydeł i komorze silnika.
Chorąży Itoshi, wcisnął bez pośpiechu prawy pedał i delikatnie ściągnął drążek ,popychając maszynę lotką w szeroką beczkę nad płonącym korsarzem. To nie wiarygodne ale skrzydłowy zestrzelonego Amerykanina niczego nie zauważył. Rozkoszował się zwycięstwem i lekkością jego wspaniałego samolotu, jednocześnie podążając wzrokiem za drugim Amerykaninem. Wykonywał płaski horyzontalny zwrot na ogon tamtego, starając się utrzymywać niżej, by najdłużej jak to możliwe pozostać niezauważonym.
Dwieście metrów, sto, siedemdziesiąt pięć... teraz! Wcisnął oba spusty, i zobaczył jak wypełniający celownik korsarz złamał się na pół.
Odruchowo wykręcił beczkę, spoglądając za siebie, poczuł iż włosy stają mu dęba.
Czterdzieści metrów za jego ogonem lśniła gigantyczna tarcza śmigła, rytmicznie oświetlana demonicznymi błyskami wydobywającymi się z krawędzi, jakby przetrąconych skrzydeł amerykańskiego myśliwca...
W ułamku sekundy opanował się i przypomniał sobie co mówili ci którzy przeżyli atak korsarza, jest dużo szybszy i dużo cięższy, dokręcił beczkę i gwałtownie szarpnął maszynę w niezwykle ostry horyzontalny zwrot za śmigłem, z jednoczesną utrata wysokości. Maszyna zadrżała niczym w febrze, spokojny szum strug zamienił się w nierytmiczne pohukiwanie... odpuścił drążek, przy pierwszych objawach zamroczenia. Rzut oka w tył ...czysto, ślizg w lewo... Ujrzał koziołkującego korsarza, dymiącego kondensatem z górnych powierzchni skrzydeł sto metrów nad ziemią...
Roześmiał się, nie po raz pierwszy legendarna zwrotność Zera uratowała mu życie.
Darł z rykiem silnika i gwizdem sprężarki dwadzieścia metrów nad plażą w kierunku lądujących żołnierzy. Głupcy!!! Pomyślał na widok przyjaźnie machających rąk, nie wiecie co was czeka. Długa, pięciosekundowa seria przeorała plażę, jej ślad znaczył tuman piachu i poskręcane nieruchome ciała, które po chwili przysypał drobny pył uniesiony z plaży podmuchem zaśmigłowym, zamieniając błyszczącą czerwień w matowy brąz...
Poczuł nagle rozdzierający ból, gdzieś nisko, na wysokości kolan... Kokpit w sekundzie wypełnił się dymem i czerwoną mgłą, która osiadła na wszystkich instrumentach, Jasno... tak jasno, skąd tyle światła...i mdły smak w ustach. Już nic nie boli...Jestem taki głodny...A więc to już...
Porucznik Marynarki Ira Kepford, wyrwał gwałtownie z nurkowania, położył maszynę na skrzydło i z niemałą satysfakcją obserwował jak płonące zero ginie w zielonym morzu tropikalnego lasu... Dylemat stary jak myśliwski fach...szybki czy zwrotny?
On wolał szybki, jego koledzy woleli zwrotne. Dlatego ze starej paczki pozostał tylko on...
Przewodniczka nowojorskiej firmy ogranizującej podróże sentymentalne dla byłych żołnierzy, była co najmniej znudzona, od dwóch dni tłukła się po okolicznych wysepkach wraz z grupą weteranów, z których co najmniej połowa nie panowała nad gazami...
Grupa dziarskich staruszków z Kansas, Texasu i Idaho, poobwieszanych medalami jak choinki rozbiegła się po wąskiej plaży sąsiadującej z gęstymi zaroślami, w których myszkowała aktualnie inna grupa. Uwagę jej przykuł samotny, jednooki Japończyk, poruszający się o lasce z wyraźnym trudem, trzymający się nieco na uboczu.
- Wszystko w porządku, proszę pana?
- Tak , tak oczywiście – odpowiedział tamten, ze śpiewnym nowojorskim akcentem – Wie pani, troszkę boje się chodzić po piasku, w moim stanie...
- Oczywiście, rozumiem. Proszę powiedzieć mi gdyby pan czegoś potrzebował. Miały tu podobno miejsce bardzo ciekawe wydarzenia – odpowiedziała przewodniczka, sloganem zgodnym ze strategią reklamową firmy.
- O tak... zapewne – odpowiedział, kierując na nią spojrzenie swego ocalałego oka, w którym coś błysnęło. A może to tylko wschodzące słońce...