Po kilku dniach nieobecności na koreańskim niebie nasza ekipa znów zebrała się, by odbyć wspólny lot i skopać parę komuszych zadów. Wyprawa miała być przełomowa, bowiem nasze szeregi zasilił kolejny pilot - Erbax, który był brakującym elementem naszego, khe khe, squadronu. Niestety, jak Falcon Falconem, po staremu zaczęły piętrzyć się problemy, co spowodowało, że zarówno Erbax jak i ja zmuszeni byliśmy przeinstalować sima. W efekcie na misję poleciało nas trzech, w starym składzie.
Ponieważ ostatnio sytuacja w kampanii nie rozwijała się po naszej myśli, podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu nowej (w starej zaczęło nam brakować samolotow), opartej o rzeczywisty stan wojsk sił DPRK. Oznaczało to, że w powietrzu będziemy mieć sporą przewagę technologiczną, przy wyposażeniu przeciwnika w MiGi-19, 21, 23 i czasem tylko 29. Nie oznaczało to jednak, że kampania zapowiada się łatwo, lekko i przyjemnie, bo wiadomo jak to na wojnie, misje są zawsze niebezpieczne.
Zapisaliśmy się na wymiatanie przestrzeni powietrznej, w formacji Boba - Iche, ja - pilot AI. Uzbrojenie dość przewidywalne jak na tę okazję, 4x AIM-120C oraz 2x AIM-9X. Braliśmy co się da, póki magazyny zalegają z nadwyżką zbrojeniówki. Oficjalne rzygi w postaci briefingu, jak zwykle ładnie wyznaczona trasa od steerpointu do steerpointu, w tym przypadku niewarte funta kłaków. Był pierwszy dzień wojny i na froncie panował taki młyn, że zanim zdążymy pomyśleć o zaplanowanej trasie, pięc razy wypstrykamy się z pocisków.
Dzień 1, 10.05
Siedzimy w kokpitach i czekamy aż nas wieża puści. W końcu Iche i Boba dają po dopalaczach, ja wtaczam się na pas. AI został gdzies na stojance, może mnie dogoni. Za chwilę wszyscy już jesteśmy 'airborne' i grzejemy na front. Jak zwykle pierwsza część trasy przebiega spokojnie, ostateczna konfiguracja samolotu, nabieranie wysokości, tworzenie namiastki formacji. Na 25000 stóp zaczynamy się rozglądać za bandytami. Uzbrojeni po zęby, z włączonymi radarami oraz aktywną bonią szukamy zaczepki. Jak na złość AWACS nic ciekawego dla nas nie ma. Po parudziesięciu milach w końcu podaje nam namiary na najbliższy cel, jakim jest MiG-21. Jest jeszcze daleko, ale grzejemy mniej więcej w jego stronę, jak narazie wszystkie kontakty na radarze są 'friendly'. Swoją drogą, to niezła watacha naszych przed nami ciągnie, jak to wszystko wda się w bitwę to dopiero będzie zadyma. Przypominają mi się słowa Sapkowskiego - "Generałowie zawsze powtarzają, że wojsko to porządek, porządek i jeszcze raz porządek. Ciekawe tylko dlaczego wojna wygląda zawsze jak ogarnięty pożarem bordel". Czuję, że zaraz te prorocze słowa się sprawdzą.
W chwilę potem pierwszy do ataku udeża mój skrzydłowy. Wypatrzył coś w dole, więc dałem mu pozwolenie na użycie broni, niech sie wyszumi jak może. Jesteśmy już blisko frontu, co jako żywo można oglądać - wojska lądowe prowadzą ostrą wymianę ognia, co chwilę coś eksploduje, na niebie wykwitają czarne obłoczki. Boba pierwszy z naszej trójki wypatrzył bandytów. Skierował Iche oraz mnie na wkazane na HSD cele. Cały młyn jest w dole, gdzie naparzaja się wojska lądowe oraz samoloty udzielają wsparcia z powietrza. Razem z Iche dajemy nura, Boba zostaje na górze i kontroluje sytuacje. Iche pierwszy otwiera ogień - Fox 3, w chwilę potem ja, Fox 3. Generalnie jest niezły kocioł, dużo się dzieje, dużo rzeczy w koło lata. AWACS ma dużo pracy z identyfikacją obiektów, ale przecież zależy nam, żeby nie pozdejmować swoich. Fox 3. To Boba włącza się do akcji. Ja widząc bryzgi z moich pocisków, lokuję się na pierwszych lepszych celach. Wrogowie. Dużo ich tu, ale nie stanowią zagrożenia. Fox 3, bryzg, następny, Fox 3. Dość szybko pozbywam się pocisków a wokół nie robi się spokojniej. Patrze gdzie są ziomy, robią swoje, Fox-3, nie policzę ile razy. Przełączam się na Sidewindery. Gdzieś w oddali bryzg. W dole błyskają eksplozje, to wojska lądowe się naparzają, choć trudno stwierdzić gdzie swoi a gdzie wojska wroga, ale to akurat nie moje zmartwienie. Łapię jednego w loka i identyfikuję. Kolejny bandyta, więc grzeję w jego stronę, jako że nie ma czasu na kręcenie się w kółko. Przechodzę w Dogfight i choć cel jeszcze jest poza zajęgiem, Sidewinder łapie stabilny namiar i wyrywa się w szynie niczym wściekły pies na smyczy. W końcu dopadam MiGa w bezpieczny zasięg i puszczam Fox 2. Bryzg, złom idzie do ziemi. W chwilę potem coś przelatuje blisko mnie, więc biorę ciasny skręt i łapie w lock maszynę, która z daleka wygląda jak A-10. Dobra, nie może być kwasu muszę się upewnić, że nie uziemię swojego. W krótkiej wolnej chwili od nadawanych niemal na orkągło komunikatów wysyłam do AWACSa zapytanie, ale w kakofoni wrzasków odpowiedź nie jest dla mnie zrozumiała. Kogoś AWACS zidentyfikował jako wroga, ale to chyba nie do mnie. Ponieważ jestem już bardzo blisko i niemal na 100% pewien, że to A-10 wysyłam zapytanie jeszcze raz. Tym razem otrzymuję dokładne potwierdzenie, że to swój. Uff, było blisko.
Zawracam i szukam kolejnego celu, kilka razy Sidewinder łapie namiar na dziko, ja widzę tylko bałagan przed sobą. Boba zwołuje wszystkich do siebie, a w tej chwili jest wysoko i oddala się od pola bitwy. Wołam więc skrzydłowego i dajemy drapaka. W walce nikt z naszego klucza nie oberwał. Niektórzy mają jeszcze AMRAAMy ale prowadzący zarządza powrót do bazy. Oglądając się za siebie widzimy cały czas niezły młyn na dole. Błyski eksplozji jeszcze długo możemy oglądać wspominając to, czego przed chwilą byliśmy udziałem. Już blisko bazy próbujemy wszyscy jakoś podejść do lądowania, ale kontroler nie bardzo się spisuje, więc podchodzimy na czuja i sadzamy maszyny na pasie.
Na debriefingu poznajemy szczegóły wypadu. Boba zestrzelił 2 MiGi-19, Iche jednego, plus dwa MiGi-21. Mi udało się uziemić 3 MiGi-19 i dwa MiGi-21. Oczywiście o trzymaniu się wyznaczonej trasy możemy zapomnieć.