Raportu z postępów ciąg dalszy...
Mam nadzieję, że Administratorzy wybaczą mi tego bloga. Jeśli nie, ostrzegawczy strzał w tył głowy przyjmę z pokorą.

Przeczytałem wątek o szkółce Dziadka Kosa. Kilka osób radziło pojedynek z myśłiwcem na poziomie ace jako najlepszą metodę opanowania podstawowych manewrów. Taki skok na głęboką wodę. Spróbowałem: ja za sterami Emila, przeciwnik prowadził Gustawa (z czerwoną gwiazdą na skrzydłach - pewnikiem zdobyczny).
W pierwszej walce udało mi się jakoś wejść przeciwnikowi na ogon i go zestrzelić. Lekko zdziwiony, że mi się udało powtórzyłem walkę i po którejś serii przeciwnik nie wyszedł z nurkowania (żadnego dymu, żadnych szczątków, po prostu leciał w dół - trafiłem pilota?). W trzeciej i czwartej walce niestety przeciągnąłem, a że moje umiejętności wychodzenia z korkociągu są praktycznie zerowe, rozbiłem się.
Piąta walka - znów udało mi się złapać przeciwnika w celownik i "skrzydełko mu się odlepiło - temu samolotu".

W sumie wynik z pięciu walk to 2 punkty dla mnie, 0 dla przeciwników i 2 dla grawitacji...
Trochę mnie to dziwi - jeszcze niedawno miałem problemy z zestrzeleniem nieruchawego transportowca, a teraz rozwalam myśliwce? Oczywiście celność wciąż u mnie leży - żeby coś trafić muszę wystrzelać tyle amunicji, że wystarczyłoby dla całej Luftwaffe na rok walk. Zazwyczaj trafiam bardziej dzięki szczęściu niż świadomie... Ale narzekać oczywiście nie będę.
To tyle - idę trenować dalej.
pozdrawiam
ptor