Koledzy z zaprzyjaźnionego forum DWŚ mieli okazję porozmawiać z przeciętną (no, może jednak powyżej tej przeciętnej) Rosjanką na tematy z gatunku "co mnie gryzie?"
Potwierdziły się informacje, które znamy z innych źródeł: Rosja czuje się niejako zagrożona Polską będącą forpocztą NATO, szczególnie nasiliłoby się to w przypadku amerykańskich baz u nas. Nagrabiliśmy sobie też ostatnio ingerencją w politykę wewnętrzną Ukrainy, a prozachodnia Ukraina to również osłabienie post-sowieckiego imperium.
Ostatnio wyłącznie czarno widzę, toteż jakkolwiek kiedyś niczym Sundowner witałbym Amerykanów z otwartymi ramionami (oj, kiedyś przyszło mi regularnie gościć tych darmozjadów), to dziś jestem bardzo sceptyczny. Rzekłbym nawet, że gdyby ceną za spokój Amerynaków była Polska, to takąż cenę zapłaciliby bez mrugnięcia okiem, nie oglądając się na jakieś tam sentymenty w stylu "Koschtioushko, Phoulasky", bo to tylko my jesteśmy naiwnymi sentymentalnymi Słowianami...
W stosunkach polsko-amerykańskich należy traktować USA-ńczyków tak, jak oni traktują nas. "Hehehe, fajno fajno, ale business is business i co ja z tego będę miał? Nie jesteśmy wrogami, ale tyle by było z uprzejmości - w interesach nie ma sentymentów". Przypomnę np. że nie mieli oporów by szkolić i zbroić terrorystów przeciwko ZSRR, gdy np. mogli mieć znacznie wierniejszych sojuszników tutaj. Oni wyznają zasadę "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem", nawet jeśli taki układ byłby BARDZO tymczasowy (vide "Irak jest friendly, bo nie lubimy Iranu").