Klika lat temu leciałem do Sztokholmu z przesiadką w Kopenhadze, był grudzień, w nocy przed, spadł pierwszy śnieżek, ale napadło go raptem kilka centymetrów. Mimo takiego samego śniegu na Okęciu, wylot perfekcyjnie o czasie, natomiast lotnisko w Kopenhadze spraliżowane (niby kraj Skandynawski, więc zimę jeszcze mają, ale jak widać zaskoczyła ich tak samo jak u nas drogowców, dodam jeszcze że był środek dnia, nie jakas ciemna noc), wszystkie loty opóźnione, najpierw pasażerów do Sztokholmu zgromadzono w jakiejś maciupkiej salce, ogrzewanie chyba na maksa, brak wentylacji, brak miejsc do siedzenia, duchota straszna, po prostu brakowało tlenu, że nikt tam nie padł to cud, w końcu wpuszczono nas do samolotu, samolot zimny w sensie dosłownym i przenośnym, własnymi oddechami rozgrzewalismy samolot. A w nagrodę dostalismy po butelce prawie zamrożonej wody mineralnej. I jak już tak zaczynalismy marzyć o tej gorącej klitce na lotnisku, wtedy do samolotu podjechał sprzęt lotniskowy i zaczęto go polewać jakąś chemią by rozpuścić śnieg i lód. Poszło to całkiem skutecznie i dopiero wtedy rozpoczeto procedurę odpalania samolotu. Wystartowalismy z jakimś koszmarnym opóźnieniem. Byłem tak zmarźnięty, że biorąc pod uwagę relatywnie krótki lot, przesiedziałem cały w płaszczu i szaliku. Ta odrobina sopelków na zdjęciu powyżej to nic w porównaniu z tym jak wygladał nasz samolot w momencie wpuszczania pasażerów.