Oj tam oj tam, sam dwa razy widziałem spadochron hamujący w powietrzu.
Raz na walce powietrznej zgubił swój spadochron ś.p. Robert Kozak, zauważyłem to dopiero gdy zająłem odpowiednią pozycję. Natychmiast rzuciłem w radio krótką informację o sytuacji, zapadła decyzja, że idę pierwszy do lądowania, a Robert jako ostatni, tak na wszelki wypadek, gdyby zablokował pas.
Podczas powrotu ze strefy, na wysokości około 3000 metrów zobaczyłem opadającą zgubę, natychmiast wykonałem dowrót, aby podać dokładne współrzędne i... odruchowo odbezpieczyłem uzbrojenie, w tym wypadku działko "na foto". Z odległości kilkuset metrów (pi razy oko było "czysta" nie więcej), oddałem "serię", co mnie przekonało, że da radę zdjąć gościa w warunkach "W", a bez uwzględniania Konwencji Genewskiej.
Moje samozadowolenie z przeprowadzonego eksperymentu przerwało krótkie "Spadaj stąd", w tym samym momencie dostrzegłem nadlatującego MiG-a Roberta, który ewidentnie zrobił to samo co ja.
Na ziemi, po wylądowaniu zadałem tylko pytanie "Byś?", na co usłyszałem odpowiedź "Bym". I wszystko jasne.
Spadochronu nie odnaleziono, leży gdzieś koło Łochowa, nikt nie histeryzował.
Druga historia jest nieco dłuższa.
