Ad szyba: Przetnij jabłko, i jego połówką przetrzyj umytą wcześniej szybę. Nie będzie się przez parę dni tak syfić, a jeśli nawet to łatwo będzie wszystko schodzić (syfy organiczne, cudownie rozmazujące się na szybie po spryskiwaczu). Poza tym, po zimie wycieraczki są na wiosnę do wyrzucenia jeśli traktujesz je poważnie, nieważne że mało auto jeździło. Wystarczy że postało na mrozie. To też jest temat o którym mało kto pamięta, dopóki się gumowe pióro nie wystrzępi.
Ad dyskusja: Wygląda na to że teoria zderza się tu z praktyką. Jak życie dowodzi, nigdy nie idzie to w parze, i widać to po powyższych wypowiedziach.
Z dotychczasowej obserwacji mocno uczestniczącej, wyciągnąłem na własne potrzeby jeszcze jeden wniosek, poza głównym i zasadniczym o którym wspomniałem wcześniej.
Mianowicie wożenie się ową klasyczną w polskiej mentalności beemką, nieważne starą czy nową, w dresie czy w garniturze, z ksenonami czy bez, z agrotuningiem czy normalną, i w ogóle beemką czy czymkolwiek innym umożliwiającym sprawne poruszanie się, ma jedną niepodważalną zaletę niezbędną dla osób jeżdżących "minimalnie" więcej niż przeciętne 40 tysięcy kilometrów rocznie (do i z pracy, do znajomych i do Tesco, raz do roku do dajmy na to Chorwacji na wakacje): otóż umożliwia to sprawne separowanie się od przepisowo, prawidłowo, i mających niezaprzeczalną z prawnego punktu widzenia słuszność osób jadących w tym samym kierunku. Oraz od ich słusznych, prawidłowych i zgodnych z ustawą "Prawo o ruchu drogowym" poglądów. Tym bardziej że w naszej mentalności prawie każdy jest bardzo dobrym kierowcą, a jego umiejętności wprost proporcjonalnie przedłużają jego Ego. Podobnie prawie każdy zna się na medycynie, lotnictwie (szczególnie orzecznictwo w zakresie katastrof lotniczych), oraz budownictwie jednorodzinnym.
Zupełnie inną sprawą, niestety całkowicie rujnującą jakiekolwiek praktyczne racje założenia "jedź i nie przeszkadzaj innym, jeśli już nie chcesz z jakiegoś Tobie tylko znanego powodu innym pomóc (bo np. jesteś zwykłą mendą albo patologicznie lubisz jeździć lewą krawędzią pasa, niezależnie od okoliczności)", jest fakt że wiele osób dysponujących mocą dużo większą niż 100KM, nie dysponuje mózgiem zdolnym tą mocą rozsądnie dysponować. I takie przypadki powodują, że ta dyskusja teoretyków z praktykami nigdy nie trafi na płaszczyznę porozumienia.
W Trójmieście jakiś czas temu nawalony jak stodoła 19 letni absolwent zawodówki, z dwiema dziuniami na pokładzie i kolegą, w samochodzie znaleziono potem dwie zgrzewki po piwie, za pomocą obsranej Omegi B którą dostał dzień wcześniej od rodziców na urodziny, zamordował trzech braci którzy jak ostatnie łajzy wystawili mu się drzwiami jakimś nie mniej gównianym starym Hyundaiem. Najstarszy miał lat 19 i zaczynał właśnie informatykę na gdańskiej polibudzie, młodszy był w I klasie jednego z najlepszych w Polsce ogólniaka (III LO Gdynia), najmłodszy być może też by daleko w życiu zaszedł sądząc po genotypie, ale był jeszcze w podstawówce. Prowadzący najstarszy brat miał prawo jazdy od miesiąca, kierowca Omegi nie miał go wcale bo pięć razy odpadł na teorii. Kierowca Omegi jechał nieprzepisowo i bez mózgu, znam to miejsce i wiem że nie ma tam warunków by bezpiecznie rozwinąć 160 km/h (z taką szybkością przywalił, więc doliczam do tego jeszcze ze dwadzieścia). Ale taka Omega MV6 rozpędza się do takiej szybkości sprawnie. Pytanie do teoretyków- czy prawidłowo włączający się do ruchu bracia w Hyundaiu i nie mający szans dostrzeżenia wypadającej zza zakrętu Omegi mieli słuszność po swojej stronie? No mieli. Tyle że nikomu już o tym nie powiedzą. Wesołe towarzystwo z Omegi po dzwonie wysiadło o własnych siłach (prosta różnica mas zadziałała) i uciekło, zostawiając braciszków na ulicy (wszyscy wypadli z auta bo to był składak i się otworzył, dwóch wykrwawiło się na ulicy na śmierć, trzeci w szpitalu godzinę później. Mamusia kierowcy Omegi przyleciała po godzinie na psiarnię z oświadczeniem że Omegę ukradziono i że nie wiadomo gdzie jest ani kto nią jeździł w nocy. Czy jest dobrze? Nie, dobrze to jest jak się okaże, że kierowcy Omegi (znanemu Trójmiejskiej policji dresiarzowi) jedyne co można zrobić to przywalić za ucieczkę i nieudzielenie pomocy. Bo za brak prawa jazdy jest tylko mandat, a za trzeźwość nic mu nie zrobią- wypił dla kurażu po wypadku (dwie godziny później go złapali, prawie 2 promile. Teoretycznie gdyby wywalił pół litra duszkiem- możliwe).
Wypadek z winy obopólnej, za prędkość- mandat, ale był na głównej i miał pierwszeństwo. Prawdopodobnie nie poleży za długo, wiem to z psiarni w Gdyni.
To właśnie jest zderzenie pięknej teorii z brutalną praktyką, której kierowca Hyundaia, jadąc grzecznie, nie zdążył nabyć. Ja też często jeżdżę z prędkością nieprzepisową, ale czytając tu niektóre wypowiedzi, można by mnie wrzucić do jednego worka z sympatycznym młodym dynamicznym kierowcą Omegi.
Nie zawsze też dużo jeżdżenia po trasie oznacza mimowolne piracenie. Mrówa zmieniła pracę na mobilną i teraz jest z niej samochodowy pr0. A mimo to wozi się bez radyjka i prawa jazdy jeszcze nie straciła. Czyli da się. Apacz uważa że jeżdżę jak dupa, Docent zawsze darł się "Elłód jak ty jeździsz". Finka chce mnie lać saperką jak ze mną jedzie, a Mazak popada w stan katatonii. Nie zmienia to faktu, że prawo jazdy jeszcze mam, i ciągle żyję, mimo rozpaczliwych prób zmiany tego faktu przez przepisowo i prawidłowo jadących których spotykam codziennie na drodze i serdecznie ich pozdrawiam.
Żyjemy w jednym świecie, jeśli więc nie zgadzamy się w pewnych pryncypiach, to żyjmy przynajmniej równolegle nie przeszkadzając sobie nawzajem- tyczy się to i teoretyków, i praktyków. Bo i jedni i drudzy, mający swoje niezaprzeczalne racje, tak samo smutno wyglądają w czarnym worku. Wiem, bo jestem ponury.