Każdy konflikt zbrojny, w którym biorą udział wojska amerykańskie powinien trwać, co najwyżej 12 miesięcy. Powyżej tej granicy, w społeczeństwie budzi się sprzeciw. Niestety, propaganda Stanów Zjednoczonych nie jest w stanie tej tendencji powstrzymać. Przykładem może być tu tzw. konflikt wietnamski. Pomiąwszy trudności z wypracowaniem strategii we wczesnych fazach i trzymaniem się uparcie poboru, jako jedynego źródła mięsa armatniego, Indochiny wskazały drogę strategom amerykańskim na przyszłość. Pierwsza Wojna w Zatoce odbywała się w cieniu porażki w Wietnamie, co z kolei, z militarnego punktu widzenia, rzutowało na jej obraz. Polityczne rozwiązanie nie zadowalało jednak nikogo. Podczas trwającej do tej pory okupacji Iraku, zdaje się, powrócono do najgorszych rozwiązań strategicznych widocznych podczas konfliktu wietnamskiego. Na szczęście dla wojskowych, sygnałem do rozpoczęcia konfliktu były wydarzenia z 11. września, co spowodowało, że opinia publiczna dała, niejako, pozwolenie na wszelkiego rodzaju działania wojenne. Kredyt zaufania od społeczeństwa był na tyle duży, że G.W. Bush mógł spokojnie patrzeć w przyszłość. Jednak, przeciągająca się wojna, tym bardziej, że na dzisiaj jest ona nie do wygrania, stała się jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej. Społeczeństwo amerykańskie jest dzisiaj silnie spolaryzowane i pomimo uroku „Yes we can”, coraz bardziej przeciwne konfliktowi. Na rzeczony fakt mają wpływ różne czynniki. Główny to coraz większa obecność „Iraku” w domach amerykańskich. Już nie z telewizji, czy innych mediów znany obraz walk na pustyni i w miasteczkach, tylko realne ofiary, które ponosi przeciętna amerykańska rodzina. Sprawa (zawsze dla amerykanów nie do przezwyciężenia) kombatantów, inwalidów, wszelkiego rodzaju „syndromów irackich” itp., staję się tematem dyskusji publicznej. Rodzi się też sprzeciw wobec konfliktu. Nie znam danych z grudnia 2009, ale w poprzednich miesiącach w zaokrągleniu: 72% Społeczeństwa USA uważa, że wojna w Iraku jest nie potrzebna, ok. 24% domaga się natychmiastowego wycofania wojsk, 37% uważa, że Irak przypomina konflikt w Indochinach. Jaki jest powód? Otóż społeczeństwo amerykańskie, w znacznej większości jest bardzo podatne na wpływy. Poziom jego percepcji, niejednokrotnie nie wykracza poza codzienną porcję ogólnikowych i nasiąkniętych eufemizmami, kryjącymi prawdę, wiadomości. Poziom edukacji osiągnął zatrważający stan. Przesycenie dobrobytem lat 90. uśpiło wolę walki. Problemy społeczne, wywołane przez kryzys, niepewność bytu przeciętnego obywatela i czynniki narodowościowe odpowiadają za złe nastawienie wobec konfliktu w Iraku. Wojsko cieszy się coraz mniejszą popularnością wśród Amerykanów. Do tego dochodzą, do opinii publicznej, naturalne efekty wojny – śmierć cywilów, tzw. „masakry” ludności, zniszczenia. Dodać należy, że wojsko postępuje dość niedelikatnie, mając świadomość, że walczy już nie tylko z Irakijczykami, ale również, powoli już, z własnym narodem (wojna propagandowa). Wnioski nasuwają się takie. Amerykanie mają dobrze wyposażoną, świetnie zorganizowaną, wyśmienicie dofinansowaną i dzielną armię. Są niezaprzeczalnym liderem pod tym względem. Jednak, jak bardzo nie będziemy chwalić ich uzbrojenia i taktyki, okazują się słabi moralnie. Społeczeństwo amerykańskie może stanowić dla swojej armii wroga nie do pokonania. Gdy nawet w sferze militarnej konflikt wydaję się wygrany, to okazuję się, że jest on nieakceptowany w społeczeństwie i wysiłek na polach bitew jest marnowany. Zastanawiam się tylko, jak postąpili by Amerykanie w przypadku realnego zagrożenia ich suwerenności. Orientując się w ich historii, jestem w stanie powiedzieć, że opinia publiczna nie wiele mogła by powiedzieć. Jaki wniosek dla nas i naszej armii? Prosty – nie dać się pismakom!
Pozdrawiam