(...) Sir "Pierwszy Rowerzysta Forum" Miron (...)
Aż mi trochę głupio

Choć osobiście uważam, że nieco niezasłużenie, to jednak bardzo miłe uczucie zostać określonym mianem "pierwszego". W czymkolwiek

Przepraszam niniejszym, że tak późno i że będzie hurtem, ale sami rozumiecie: święta, rodzina, wyjazdy itp.
A co to za problem ? Jeśli jeździsz w górach to bierz coś ze skokiem od 120 wzwyż.
(...)
Wybaczcie mi radykalizm w tej kwestii, ale, kolego Jaeger, tego typu nastawieniem można sobie co najwyżej zrobić krzywdę. I to bardzo poważną.
Faktycznie zagadnienie wyboru rowerka, zwłaszcza pierwszego, jest dość skomplikowanie. Mimo iż może to zająć sporo czasu i wymagać nieco wysiłku, szczerze polecam możliwie głębokie poznanie zagadnienia przed podjęciem ostatecznej decyzji. A jest gdzie szukać. Pozwolę sobie nadmienić dwa tylko miejsca:
www.forumrowerowe.pl oraz
www.forumrowerowe.org - dobre miejsca na początek, choć nawał wiedzy specjalistycznej i tajemnej może nieco przytłoczyć. Ale, podobnie jak tutaj, zadając odpowiednie pytanie można liczyć na konkretną i fachową pomoc.
Ja osobiście miałem spore szczęście, mogąc "zatrudnić" do konsultacji jedną konkretną osobę. Ale nie każdy ma tak dobrze

Też cholerka chodzi mi po głowie kupno jakiegoś w miarę wypasionego roweru (choć ponoć do 3000 zł to "dolna półka" hehe). Z pewnością jest to bardziej rozsądna i życiowa inwestycja niż nowy komputer i pretekst do spędzenia kolejnych dni na d**** przed monitorem...
Fajny ten Basic jest. Chociaż jak głównie na szosach jeżdżę to MTB raczej nie pasuje. Tylko co zrobić jak człowiek chce mieć też możliwość komfortowej i bezstresowej jazdy po bezdrożach, lesie etc...? Z tego co czytam to najbardziej odpowiedni do tego jest "cross" (przykładowy rower - http://www.author.pl/www/rower/?id=350) , choć nie bardzo widzę czym się od zwykłego górala różni, heh.
Tak z ciekawości - czym mr "Wielka Pędząca Dupa" Miron pomyka?
Nie mogę rozpoznać ze zdjęcia. I to specjalny rower na góry, czy też takim na co dzień jeździsz?
Jako technik, mechanik, rowerzysta i szaleniec pozwolę sobie zauważyć, iż "dolna półka" rowerków nadających się do czegokolwiek to ok 1,5 - 2k pln. Takim rowerem nie zrobi się furory na mieście, ani też zapewne nie wygra się żadnych zawodów (może poza osiedlowymi); jednak w zupełności wystarczy on na bezproblemowe zrobienie kilku pierwszych kkm, poznanie podstawowych prawideł i zależności, sprecyzowanie swoich własnych potrzeb i możliwości, oraz stanowić może niezłą bazę do rozbudowy przez kilka dobrych lat (odkładania na "rower marzeń"). Zagadnienie rozsądku i inwestycji pozwolę sobie taktownie przemilczeć

Pora wspomnieć co nieco w temacie kategorii rowerków. Temacie, co szczególnie należałoby zaznaczyć, trudnym, gdyż nie istnieje żadna obiektywna, czy choćby jednolita metoda kategoryzacji. To, jakie określenie zostanie użyte do opisania danego rowerka jest zwykle wynikiem wielu przeróżnych czynników, od indywidualnych upodobań, przez naleciałości historyczne i geograficzne, aż po takie absurdy jak "chiński chwyt marketingowy". To, co jedni mogliby nazwać cross'em, inni trekiem, a jeszcze inni XC na przykład, zwykły przechodzień bez wątpienia określi jako mtb (czyli potoczny "góral"). To, to w haburgerowie nazwą rowerem mtb, po tej stronie "kałuży" niemal na pewno określone zostanie jako downhill. Spotkałem też autentyczny przypadek, gdy producent określił mianem "roweru na najtrudniejszy górski teren" coś, czym nie odważyłbym się wyjechać dalej niż do hipermarketu na zakupy...
Schemacik w linku, który zamieścił kol. Jascha (
http://karnet.up.wroc.pl/~afogt/bike/equip/jakirowe.html) bardzo ładnie przedstawia pewne zawiłości związane z kategoryzowaniem rowerków; cały zaś tekst stanowi dobrą podstawę do tego, aby wreszcie zacząć się w tym jakoś orientować. Ja osobiście wyznaję teorię użytkowego podejścia do tematu: rower jest takim, jak jest używany. To, jaką będzie miał specyfikację, zależy dużo bardziej od użytkownika - jego planów, przemyśleń, oczekiwań i doświadczeń - niż decyzji producenta, który akurat dziś wydumał sobie taką a nie inną. Bo do jakiej kategorii powinniśmy zaliczyć na przykład mój nowy rowerek, skoro imć Moderator (nie powiem, który, niech się sam przyzna) mógłby na nim zjechać z Giewontu po prostej, a ja ledwo dałem radę z Turbacza po szlaku?...
Rozmiarem. 700C to na nasze 28", zazwyczaj opony są bardziej szosowe a rama nie tak masywna. Na gładkim jedzie się trochę szybciej, po piachu i nierównym terenie trochę gorzej. Ale tu dużo zależy od ogumienia a tak poza tym różnic nie ma tak bardzo. Cross to inaczej rower turystyczny bez osprzętu turystycznego 
No właśnie Miron, połamałeś starego Unibike'a, czy sprawiłeś sobie drugi rower na wyjazdy? 
Dwa słowa w kwestii rozmiaru. Kół, żeby nie było wątpliwości

W rowerach nazwijmy je sobie na razie przełajowych króluje rozmiar 26". Nieco bardziej "cywilizowane" konstrukcje zatrudniają zwykle rozmiar 28", czyli 700c. Ten ostatni można spotkać równie często w rowerach turystycznych, co szosowych. Ostatnio jednak przebija się ku wyżynom popularności nowy zawodnik, który zwie się 29". Jednak po bliższej analizie okazuje się, że jest to dokładnie ten sam 700c, tyle że na grubszych kołach. Dodatkowy cal to nic innego jak założenie opony 2,2 - 2,5 w miejsce stosowanej do tej pory 1,5 - 1,7. Więc o co chodzi? O mniejsze opory toczenia, głównie poprzez zmniejszenie kąta najazdu na przeszkodę. Takie koło wcale nie gorzej radzi sobie w piachu czy błocie, jak "góralskie" 26", jednak na podłożu kamienistym, korzeniowym itp., a zwłaszcza na twardym radzi sobie dużo lepiej. Początkowo często wysnuwany argument, że tak duże koło trudniej rozpędzić i wyhamować też przestaje być istotny, odkąd zawodnicze zastosowanie tego rozmiaru wymusiło pojawienie się odpowiednio lekkich piast i obręczy.
Jednak rower określany mianem "29'er" to nie to samo, co zwykły góral, w którym zmieściły się większe koła, ani też "trek na balonach". Pewne szczególne zagadnienia geometrii ramy wymusiły powstanie zupełnie nowej ich kategorii, specjalnie przystosowanej do tych większych kół. Również felgi, choć bazowy rozmiar pozostał ten sam - 700c - są zwykle szersze, gotowe na przyjęcie większych opon; że wspomnę jeszcze tylko o takim zagadnieniu jak przednie amorki, które zdolne są pomieścić takiego olbrzyma jednocześnie zachowując swój ostry, terenowy charakter, a których po prostu wcześniej nie było zbyt wiele.
Jednak nie ma róży bez kolców. Do wielu zastosowań, w tym również "terenowych", nie jest za dobrze stosować zbyt duże koła. Trudniej nimi manewrować na bardzo ciasnych i krętych ścieżkach, zwłaszcza zjazdowych. Są też mimo wszystko nieznacznie cięższe, a to czasami ma spore znaczenie. Choć zwykle znacznie "wyżej", niż omawiane tutaj zagadnienie "dolnej półki".
(...)
Ciekawe co lepsze: "męczyć się" na szosie górskim czy tym trekkingowym/crossowym na bezdrożach...
(...)
To zależy, ile i gdzie jeździsz. Nie ma rowerka na wszystko, tak jak nie ma samolotu do wszystkiego. Ale dobrym rozwiązaniem może być "spokojny" XC czy cross na w miarę dużych, ale lekko toczących się kołach. Ja właśnie do tego celu - po mieście głównie, czasem do lasu - zakupiłem mojego Flite'a (Unibike) i sprawdził się rewelacyjnie. Fabrycznie założone na nim oponki (Schwalbe Nobby Nic) uznałem wtedy za nieco zbyt agresywne i wymieniłem na "półmiejskie", ale jak się okazało są rewelacyjne także na twardym gruncie. Tylko ciut głośne

I tu powoli zbliżamy się do zagadnienia, którego długo starałem się unikać: moich rowerków. Obecnie mam dwa, ale żeby wszystko było nieco bardziej klarowne, wypada naświetlić nieco tło historyczne.
W moim rodzinnym domu zawsze było sporo rowerów. Zawsze też były to rowery "cywilne", od dziecięcych i młodzieżowych, aż po "dojrzałe" szosówki, których mieliśmy więcej, niż rowerzystów. Był tylko jeden wyjątek - sprowadzony kiedyś dawno z jakiejś delegacji staruszka "kros", traktowany jako przejściówka między ostatnim rowerem "prawie dziecięcym", a pierwszym "dorosłym". Ja jednak bardzo długo przy nim zostałem, wykazując niezdrową i niezrozumianą awersję do "prawdziwej turystyki rowerowej".
Na skutek tego z kolejnej delegacji staruszek sprowadził coś, co można już było - zwłaszcza na owe czasy - nazwać prawdziwym góralem. Stalowe to monstrum, ważące więcej niż oba moje obecne pojazdy razem, służyło mi z powodzeniem przez wiele następnych lat. Głównie do typowej komuty (od słowa "commuting", oznaczającego codzienne przemieszczanie się w celach użytkowych), czasem do wypadów za miasto. Wypady do szkoły, na zakupy, do znajomych, czasem mieszkających w dość odległych wioskach i miasteczkach, takie tam różności. Choć głównie po asfalcie, nie stroniłem jednak od zapuszczania się na drogi polne i leśne. I, co najważniejsze, z takim rowerem mogłem sobie na to pozwolić. Taki właśnie sposób jazdy ukształtował moje obecne oczekiwania dotyczące roweru "bazowego".
Jednak na studiach zaczęło mi nieco odbijać. Pojawiły się silnie niepokojące zboczenia w kierunku "city trial", takie jak schody, murki, ławeczki... Tu już rower poważnie mnie ograniczał. Poza tym zaś czułem, że to nie jest ten rodzaj rozrywki, który pragnąłbym uprawiać właśnie na rowerze. Urodzonego w górach, przyzwyczajonego do wielogodzinnych wypadów "za miasto" rowerzystę trudno zamknąć w miejskim zgiełku. To właśnie było źródłem natchnienia i praprzyczyną pojawienia się rowerka "wyjazdowego".
Stała się jednak przykrość. Wieloletnia eksploatacja rowerka daleko poza zakresem przewidzianym przez producenta, w dosyć niskim - przyznaję się bez bicia - standardzie obsługowym, doprowadziła do narastania problemu notorycznych usterek i uszkodzeń; aż wreszcie pewnego dnia rower "umarł". Pewnych uszkodzeń, zwłaszcza zaś pęknięć ramy w kluczowych punktach, po prostu się już nie naprawia.
Decydując się więc po kilku latach na zakup rowerka wiedziałem dokładnie, czego od niego oczekuję. Kłopot w tym, że nie wiedziałem, co te oczekiwania spełni. Tu z pomocą przyszła wspomniana już na początku osoba, wskazując mi kilka możliwych rozwiązań, zwracając uwagę na pewne szczegóły, cierpliwie odpowiadając na do znudzenia zadawane pytania... Jestem rowerzystą dość nietypowym. Już samą swą budową anatomiczną wybiegam poza założenia przyjęte przez większość producentów. Poza tym, jak wspomniałem, rower miał jeździć sporo, nie tylko po asfalcie. Musiał być pewny, niezawodny, wytrzymały; ale też móc sprawnie i efektywnie poruszać się z większymi prędkościami. Nie musiał być lekki, ale też nie powinien być pancerny. Hipermarketowce odpadły w przedbiegach, ograniczenie finansowe przycięło "górkę" dosyć nisko, wybór więc nie był jakoś szczególnie trudny.
Tak własnie narodził się "de Flajt". Rower określany przez producenta jako "MTB Sport" - służący z założenia do jazdy raczej w terenie i to bardziej wyczynowego niż rekreacyjnego. Mocniejszy niż treki czy cross'y, aby znieść mnie; przeciętnie lekki, aby nie zamęczył przy kilkugodzinnych wypadach. Bez jakichś wielkich fantazji, aby utrzymać łatwość obsługi i niezawodność. Amorek tylko z przodu - tylny nie jest absolutnie do niczego potrzebny w mieście czy na polnych i leśnych drogach. Do tego blokowany, aby jeszcze bardziej ułatwić sobie życie na asfalcie. Względnie tani, zwłaszcza w porównaniu z rowerami podobnej klasy bardziej znanych producentów; a jednak dobra opinia o firmie Unibike też miała znaczenie. To właśnie były argumenty, które mnie do niego przekonały. Pełnej specyfikacji przytaczać nie będę - aktualne roczniki niewiele się różnią, można sprawdzić u producenta. Dodatkowo, zanim jeszcze rower "wyszedł z salonu", wymieniłem w nim opony (półgładkie, stosunkowo szerokie) i rękojeści (na szersze, pozwalające moim nadgarstkom lepiej znieść mnie samego); dodałem też oświetlenie na okoliczność zgodności z przepisami, koszyczek na bidon na wypadek jakiejś wycieczki i zdejmowalne błotniki na wypadek wszelki.
Po roku pełnego satysfakcji z użytkowania, dodatkowych inwestycji w sprzęt osobisty (głównie ciuchy), wypadów użytkowych i rekreacyjnych pewny byłem już, że dobrze wybrałem. Wiedziałem też jednak, że na tym rowerze nie mogę sobie pozwolić na nic więcej. Ze względów zaś finansowych nie mogłem też marzyć o zakupie drugiego rowerka. Nadarzyła się jednak pewna niespotykana wręcz okazja.
Brat mój starszy to również rowerzysta. Ma on jednak szczęście mieszkać w kraju, w którym trawa naprawdę jest bardziej zielona, podobnie zresztą jak pieniądze; zaś mnogość firm starających się spełnić wszelkie możliwe zachcianki "miłośników par homoseksualnych męskich", czyli trwałego związku dwóch pedałów

przerasta ludzkie pojęcie. Tam właśnie porzucił wreszcie wieloletnie zauroczenie kolarstwem szosowym, z przyzwyczajenia jednak, a także ze względu na rozmiary własne (zbliżone do moich, poza wagą) postawił jednak na wschodzące wówczas 29". Jednym z jego "sposobów na relaks" jest branie udziału w różnych konkursach, których tam, gdzie mieszka, raczej nie brakuje, a w których zdarza mu się nierzadko coś ciekawego wygrać. W jednym z nich, wiążącym właśnie rowerki, zdolności pisarskie i fotograficzne, zdobył - jako pierwszą nagrodę - ramę rowerową wartą ładny kawałek pieniążka. Po wielu staraniach i użyciu najprzeróżniejszych technik dyplomatycznych i argumentów udało mi się przekonać go, żeby oddał ją mnie

Rama ta to Mountain Cycle "Fury". Przeznaczona jest raczej do rowerów DH/FR, jednak znów, ze względu na silne obciążenie moją osobą, postanowiliśmy "uzbroić" ją pod kątem XC/MTB. Na ramę więc trafiły (z istotniejszych): amorek przedni RS Recon SL, amorek tylny Roco Air TST R, osprzęt napędowy Sram X-9 i hamulce Magura Louise - pierwotnie na tarczach 160, ostatecznie zmienionych na 180/205. To jest właśnie mój rower wyjazdowy. Da Bull. Nie boję się wyjechać nim w góry, na trudne, kamieniste szlaki Pienin i Gorców na przykład. Radzi sobie bezbłędnie zarówno na zjazdach, gdzie silna konstrukcja z pełną amortyzacją daje mi pewność prowadzenia i gwarancję spokoju, jak i na podjazdach, gdy dwoma ruchami ręki przestawione odpowiednio amorki pozwalają na wydajną i bezproblemową pracę napędu na każdym terenie. To jest właśnie to, czego mi dotychczas brakowało. Mocne, pewne narzędzie do ciężkiej roboty. A przyznać muszę, że ma co robić. Utrzymać na sobie Wielkie Pędzące Dupsko w trudnym terenie ze sporymi czasem prędkościami nie każdy rower potrafi...
CDN.