To znaczy, że sytuację taką jaka jest należy pokochać, żyć sobie z Kimem i tolerować jego wybryki?
Dokładnie to samo masz na Kubie. Różnica polega na tym, że wyspa jest mniej szczelna, bardziej liberalna i mocniejsza ekonomicznie. Ponad półwieczna izolacja sprawiła, że następca Castro (brat Raul, w KRL-D też w obrębie rodziny - monarchia Kimów) coraz to bardziej łagodzi uścisk reżimu. W Korei Północnej też się tak stanie, tylko stopniowo i wolniej. W końcu nadejdzie monarcha gnuśny, który nie utrzyma się przy władzy. Takie dyktatury prędzej, czy później padają (z tamtych terenów Wietnam, Kambodża, przemiany w Chinach itd.) jest to tylko kwestią czasu. Wojna wywołałaby jedynie skostnienie reżimu, bo reżim miałby widocznego i realnego wroga. Myślisz, że Koreańczycy z Północy wiedzą, że to oni napadają?
Drugą stroną medalu jest to, że Korea Pn. nie otrzymuje należytego i sensownego wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej (mówię o politycznym wsparciu), stąd też przemiany następują bardzo wolno i nie są zauważalne, tak jak np. w Chinach. Ale wojna niczego nie rozwiąże, jedynie wzmocni dyktaturę.