Pierwszy z powyższych to sprawa dość... "chybotliwa" (nie wiem jakim innym słowem to ująć). Spitfire, szczególnie pierwszych wersji, to poezja estetyki. Nawet nie "myśliwskiej", to po prostu piękno naturalnych krzywizn, itd., itp. Poetą nie jestem; ale gdy na niego patrzę, nie mogę się oprzeć skojarzeniu z nastolatką. Nie taką współczesną z telewizora, ale taką "lotniskową chłopczycą": nie do końca jeszcze dojrzałą, ale już "dorosłą", która do pięknej figury dodaje pewność i sprężystość ruchów, nietypową siłę i hart ducha. Ewolucja dalszych wersji też nieco przypomina dojrzewanie tejże nastolatki; ale w sposób, który klasyk ujął kiedyś słowami: "czas nie był dla niej łaskawy". No i oczywiście jak z każdym pięknym modelem, także i tu można znaleźć takie ujęcia, które uwydatniają wszelkie niedoskonałości. Przykład widać powyżej.
Co do Hurka... konkursu piękności to on nie wygra na pewno; ale do ostatniej maszkarony też mu daleko. Jeśli trzymać się porównań z dziewczętami w wieku szkolno-studenckim, do niego pasowała by "kujonka" - niby niczym nie odrzuca, ale też i nie zachwyca; a wyciągnięty sweter, zaniedbane włosy, blada od braku słońca cera i oznaki wychudzenia zdecydowanie nie pomagają. Ale i tak ją wszyscy lubią, bo jak kto ładnie poprosi to i mechanikę lotu wytłumaczy, i zasadę pracy silnika streści na ściągawkę; a jak kto się postara to i na piwko da się wyciągnąć dostarczając rozrywki całemu towarzystwu, a następnego dnia nic po sobie nie dając poznać zaliczy "koło" z taktyki walk powietrznych na 5,5, i to jeszcze kończąc przed czasem...