Całe szczęście dla przyszłych pokoleń, które będą miały nieszczęście znaleźć się w podobnej sytuacji, że społeczność międzynarodowa doszła do wniosku, iż cytowanym przysłowiem nie będzie się jednak kierować. Zgodnie z aktualnym prawem międzynarodowym retorsje nie mogą być sprzeczne z prawem.
Jest tylko jeden problem - na luksus kierowania się prawem międzynarodowym to sobie można pozwolić tylko wtedy gdy się walczy bez zagrożenia własnego terytorium. Oczywiście gdy się jedzie parę tysięcy kilometrów nakopać ("do jednej bramki") jakiemuś kraikowi to sobie można pozwolić na luksus zwracania uwagi na jakieś zawiłości międzynarodowego prawa dotyczącego prowadzenia wojen (choć i wtedy da się coś tam "naciągnąć", zinterpretować korzystnie dla siebie itd.). Gdy prowadzi się wojnę totalną gdzie stawką jest być albo nie być własnego terytorium i własnej ludności to się liczy tylko skuteczność ... nic więcej. Resztę się potem dopasuje, tak jak bombardowanie niemieckich miast (japońskich zresztą też) i wiele innych działań (obu stron) nie mających nic wspólnego z podpisywanymi wcześniej konwencjami międzynarodowymi.
W sytuacji gdy może Tobie spaść na łeb bomba, mogą wjechać Tobie do ogródka czołgi przeciwnika to ta cała "społeczność międzynarodowa" ma głęboko gdzieś co się stanie z ludnością przeciwnika. Można ich wszystkich wybić do nogi, bo liczy się tylko własna ludność i własna armia (ma zwyciężyć i ponieść jak największe straty). Czy gdyby Niemcy pierwsi nie zaczęli bombardować celów cywilnych to może Anglicy by nie zaczęli bombardować ich miast? Oczywiście, że by zaczęli - bo to była najskuteczniejsza metoda na likwidację ich potencjału gospodarczego. A pretekst? A to się zawsze jakiś znajdzie - od czego są politycy.
Można sobie teraz dywagować o przestrzeganiu "praw wojennych", konwencji itd. - to się sprawdza tylko w konfliktach ograniczonych, lokalnych. W sytuacji konfliktu totalnego liczą się tylko racje "nas" - to co się stanie z przeciwnikiem jest bez znaczenia. Dlatego gdy "gdzieś tam" nawet własna armia (w sytuacji gdy generalnie składa się z zawodowych żołnierzy, czyli ludzi dla których zabijanie i nadstawianie łba to w końcu zawód za który im się płaci) spuści komuś na łeb parę chałup to jest oburzenie i chęć karania za "łamanie prawa". Gdy wojna puka na własne podwórko, gdy wysyła się na nią każdego (bo się wysyła na wojnę na podstawie przymusowego powołania czy ktoś chce czy nie) i każdy może stać się ofiarą wojny to te wszystkie skrupuły i użalanie się nad ludnością przeciwnika można sobie "w buty wsadzić". Los przeciwnika przestaje się liczyć dla zdecydowanej większości "społeczności" - liczy się tylko los własny i własnych rodzin wysłanych na wojnę.
To tak jak z przestępcami - dopóki kogoś to drastycznie nie dotknie to sobie ludziska gardłują za likwidacją niehumanitarnej kary śmierci, nad poprawą warunków bytowych więźniów itd. Gdy ich samych lub ich rodziny dotknie ręka złodzieja, albo co gorsze mordercy to by sami najchętniej wrzucili go do klatki 2x2m z kolczastego drutu lub zawiązali osobiście pętle na szyi. Ale nie mogą ... za to na wojnie mogą. Mogą zwalić na łeb ludziom przeciwnika ładunek bomb, albo mogą takie działania popierać. Gdy okrucieństwo wojny dotyka odpowiedni procent społeczeństwa to kończy się jakiekolwiek współczucie dla ludności przeciwnika. Liczy się tylko to by zwycięsko konflikt zakończyć, by na własną chałupę coś nie spadło, by jak najwięcej swoich wróciło z wojny do domu w jednym kawałku. I żadne konwencje i "prawa międzynarodowe" tego nie zmienią - bo co najwyżej się je będzie miało gdzieś, albo odpowiednio zinterpretuje. Cały luksus "humanitaryzmu" kończy się gdy na własną chałupę "spadają bomby" - i obawiam się, że nic tego nie zmieni.
I z całym szacunkiem, w przypadku następnej wojny w Europie społeczność międzynarodowa to będzie "sobie mogła"... Czego sobie i Wam nie życzę.
A najlepszym zabezpieczeniem przed "następną wojną w Europie" to jest akurat nie żadna "społeczność międzynarodowa" tylko międzynarodowy biznes. Wojna musi się opłacać - w jakikolwiek sposób, a skoro się nie opłaca to nie ma nią zagrożenia. Międzynarodowe powiązania biznesu i ludzi, którzy "ciągną za sznurki" jest najlepszym zabezpieczeniem przed konfliktem zbrojnym.