Nie mam specjalnie jakiejś sporej wiedzy w temacie, jak się popatrzy na taktykę i zasady współczesnej walki powietrznej, to indywidualistów raczej się nie pochwala. Trzeba trzymać formację, osłaniać lidera, skanować radarem tam gdzie nam każą skanować i strzelać jak dostanie się takie polecenie. O ile wiem, to dowódca formacji podejmuje decyzję o przejściu na offensive i rozdziela cele. Sam lider może sobie teoretycznie w takiej sytuacji pozwolić na więcej, ale na min spoczywa odpowiedzialność za resztę ekipy.
Bitwy powietrzne wygrywa się za pomocą taktyki i chłodnej kalkulacji, a nie bandy głodnych chwały dzieciaków w swoich Spitach. Nawet jak się popatrzy na słynna scenę "repeat please" z filmu Bitwa o Anglię, to głębsza analiza wykazuje, że chłopaki jednak działali zespołowo, a ten "idle Polish chatter" wcale nie był taki "idle".
Każdy, kto spróbował poważniejszych symulacji, albo i nawet Iłka, szybko zorientuje się, że Top Gun i Iron Eagle to bajki, a sukces w walce zależy od wiedzy, a nie wykonania drążkiem tajnego kodu tył-przód-przód-doł-fire (Raiden teleport fatality, jeśli kogoś to interesuje). Trzeba albo zacisnąć zwieracze i wziąć się do roboty, żeby poczuć się jak prawdziwy pilot, albo kupić Ace Combat w promocji na Steamie.
Ogólnie cały temat można podsumować pytaniem retorycznym: czy w wojsku kiedykolwiek chodziło o indywidualizm?