Pełnego "freeride" nie ma na szczęście - samolot nadal musi mieć jakieś papiery, pilot też. Nie musi to koniecznie być pełny/aktualny certyfikat typu i PPL (zależy oczywiście od samolotu, jego "kategorii wagowej", sposobu rejestracji i zamierzonego wykorzystania). Latając nadal trzeba przestrzegać wszystkich przepisów prawa lotniczego - wbrew powszechnej wśród nie-klubowiczów opinii nie istnieje coś takiego, jak "przestrzeń w której prawo lotnicze nie obowiązuje".
Ale - również na szczęście - jest dużo łatwiej niż "kiedyś". Lądować można prawie wszędzie pod przestrzenią klasy "G", latać w niej też można dość swobodnie. Teoretycznie można też tak zorganizować loty, że nie będzie wymagane prowadzenie korespondencji radiowej - do której prowadzenia nawiasem mówiąc konieczne jest posiadanie "świadectwa radiooperatora", ale to już nie ULC... Można też względnie łatwo i tanio zgłosić taką "łączkę" jako "teren (tymczasowo lub nie) przystosowany do wykonywania startów i lądowań", i wtedy mamy nawet kilka bonusów (wliczając w to umieszczenie na mapach lotniczych).
Sam samolot, jeśli np. jest ultralekką "samoróbą", wymaga absolutnie minimum formalności; nie musi być obsługiwany przez certyfikowaną organizację, nie musi być prowadzony przez CAMO, nie musi sam mieć certyfikatu typu (a więc nie musi mieć całej masy związanych z tym papierów). Pilota zaś obowiązuje wtedy "świadectwo kwalifikacji", a nie "licencja", co wiąże się m.in z niższymi wymaganiami (formalnymi i praktycznymi) i kosztami; ale też niesie za sobą pewne ograniczenia. Ale polatać "wokół podwórka" się da.
Tyle teoria. Polska praktyka do dziś "konserwuje" dzikie "łączki", gdzie "piloci" bez żadnych uprawnień latają sprzętem bez żadnej dokumentacji. Oczywiście wszyscy "zainteresowani" twierdzą że "wiedzą co robią i w ogóle latanie jest bezpieczne"; ale statystyki pokazują jednak coś innego. Niestety, w polskich realiach "donoszenie" nie jest bardzo mile widziane, a duch kawaleryjskiej fantazji i ideał bohaterskiego lotnika są nadal żywe; więc działalność tego typu ma się w niektórych miejscach bardziej niż dobrze. Do czasu aż ktoś nie zginie - wtedy płacz i lament, i po dupie dostają wszyscy lotnicy, nie tylko chuligani. Najgorsze jest to, że nawet gdy dojdzie już do jakiegoś zdarzenia albo nawet katastrofy, w której dzięki szczęściu (tylko i wyłącznie) nikt nie odniesie większych obrażeń, dochodzenie prokuratury trafia na "mur milczenia" bo "co się psy czepiają faceta, przecież nic się nikomu nie stało".