Nie jestem pewien czy w ogóle musi (czy raczej potrzebuje) się powoływać na cokolwiek. Delikatnie upraszczając, możliwości są dwie: albo "intruz" jest faktycznie "zgubiony", albo dobrze wie gdzie jest i co robi; a w innej kategorii jest albo cywilem, albo wojskowym. Cywilowi nie grozi się zestrzeleniem. Wojskowy z kolei raczej nie uprawia samowolki (znaczy teoretycznie może, ale to już inna bajka), tylko "wykonuje rozkazy". Jeśli się zgubił, to grzecznie przeprosi i zrobi co powinien; więc grożenie zestrzeleniem raczej nie będzie miało miejsca.
Celowo pomijam "terrorystów", bo to kategoria wymykająca się wszelkiej logice i powoływanie się na cokolwiek jest jak gadanie do ściany.
Zostaje więc wariant ostatni, gdy wojskowy wie gdzie jest, i wie dlaczego. W takiej sytuacji decyzje podejmowane są daleko poza kokpitem; więc powoływanie się na cokolwiek ma średnie znaczenie - obaj piloci wiedzą co jest grane. Można założyć że czasem "intruz" ma jakąś tam swobodę działania; ale to i tak nic nie zmienia (bo wszyscy wszystko - a przynajmniej sporo - wiedzą).
W tym świetle wydaje mi się że takie "powołanie się" to tylko "standardowa formułka dla prawników". Może niekoniecznie de facto dla prawników; ale jej głównym zadaniem jest przekazanie: "słuchaj, wiem gdzie jestem i co robię, wiem kim ty jesteś, wiem jakie mam prawa i wiem że ciebie nie ma prawa tu być. Skoro jesteś, to albo będziesz grzeczny, albo dostaniesz w kolano.". Konkretne słownictwo jest już mniej ważne; byle było jasne i klarowne.
Chociaż jak jest na prawdę, i jak brzmi taka "formułka" przewidziana dla polskich pilotów, nie wiem. Wydaje mi się też, że brytole niemal zawsze - powyżej pewnego szczebla - powołują się na "Rząd Jej Królewskiej Mości". Taki urok. Trzeba jednak na koniec przyznać, że to na prawdę brzmi nieźle...