Była kiedyś taka gra, w czasach 486DX, która nazywała się EF2000 i była ówczesnym szczytem symulacyjnej drabiny rozwoju oraz grafiki, wykańczającej każdy akcelerator 3D obowiązkowo montowany obok karty graficznej. Nie było tam ludzi na ziemi, a i sama gra wyglądała tak że i twój Hornet o Wielki Wąsaty wygląda przy niej jak supersymulator z kosmosu, ale była to jedyna chyba jak dotąd gra poza serią FlightSimulator z tak rozbudowanym wirtualnym kokpitem, w którym w dodatku WSZYSTKIE funkcje wyświetlaczy wielofunkcyjnych były czynne, i można je było poprzez naciskanie odpowiednich klawiszy włączać po prostu kursorem myszki. Pod względem obsługi systemów pokładowych i skali złożoności i funkcjonalności wyposażenia kabiny jeszcze żadna gra od tamtej pory (rok chyba `94?) nawet nie zbliżyła się do tego poziomu. A szkoda, bo patrząc na grafikę LOMACa, niedaleko byłoby do pełni szczęścia. Problemem jest jednak chyba raczej to, że dziś symulatorów nie robią firmy porządne (typu nieodżałowane SSI), tylko komercyjne buractwo skierowane pod odbiorców z Kansas, takie jak UBISoft, wiążące nie tylko Maddoxa żelaznymi kontraktami co może a co nie może być w grze. I już.