Słuchajcie, jakiś czas temu sprzątałem moje przepastne regały z książkami i wyciągnąłem podniszczoną książeczkę zatytułowaną Page after page autorstwa nikogo innego jak jednego z bogów fotografii, dramaturga, barda, wieszcza, największego z najmniejszym, reportera, który tworzył/stworzył bandę podobnych sobie (Sean Flynn, Dana Stone), którzy pakowali się w sytuacje, z których ledwo który uchodził z życiem, człowieka, który w wieku lat 25 uniknął śmierci minimum pięciokrotnie i który nigdy nie powinien dożyć tylu lat. Autora ikonicznych zdjęć z wojny w Wietnamie, jednego bohaterów Dispatches Herra czy Czasu Apokalipsy Coppoli, wreszcie gościa, którego motto sex, drugs and rock and roll idealnie odwzorowywało jego żywot. Przynajmniej pierwszą jego część. Bo później się uspokoił. Trochę. W zeszłym roku próbowałem się z nim skontaktować, ale niestety w sierpniu zmarł na raka wątroby. Ale wracając do tematu – wstaję rano, idę do robo, a tu zimno, mróz i w dodatku śnieg jeszcze pada. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby się wyrwać z tej lodówki i przypomniała mi się wyprawa Page’a. I że fajnie byłoby uczcić tę postać odwiedzając miejsca z jego wyprawy na wschód. Kilkanaście lat temu większość z tych symbolicznych miejsc odwiedziłem osobiście no i teraz nadeszła pora na podróż wirtualną. Czyli w drugą stronę.
Pierwsze pytanie – trasa wyprawy. Pomysł wyprawy pojawił się w Amsterdamie w momencie, kiedy znajomy Page’a wpadł na przemycie marokańskiego haszyszu, czym trudnił się również Page, który stwierdził, że lepiej się ulotnić z tego miejsca, bo na niego też przyjdzie pora. Później Szwajcaria, Klosters, gdzie szczegóły się skrystalizowały, następnie przez Triest, byłą Jugosławię, Grecję, Turcję, Iran, Pakistan, Indie, Nepal, Bangladesz, Birmę, Tajlandię, Laos, Kambodżę aż do Wietnamu. W programie, ikoniczne miejscówki – Stambuł, Agra, Goa, Kathmandu, Siem Reap, Bangkok, Luang Prabang, Wientian ze słynnym Constellation, Sajgon i Frankie’s House.
Pytanie drugie – wybór maszyny. Jako, że Page ledwo co uzbierał na VW transportera, którym dotarł aż do Indii, to najodpowiedniejszym wyborem powinien być latający furgon. Do wyboru miałem następujące możliwości: Britten Norman, Grand Caravan, analogowy Caravan, PAC P-750 i Kodiak. Najodpowiedniejszy byłby P-750, bo Page osiadł na stałe w Australii, ale pewnie miałby w dupalu to czym bym leciał. Norman jest zbyt wolny, Caravan trochę zbyt duży, analogowy nie odporny na mrozy, podobnie Pacific, więc pozostał Kodiak. Pomimo tego, że wszystkimi lata się bardzo podobnie, no może z wyjątkiem Normana, to jednak Kodiak ma największego kopa, nie potrzebuje ciężkiego buta podczas kołowania i prowadzi się go jak marzenie.
No dobra, pierwszy etap – dotarcie do Amsterdamu. Do Świdula spod mojej chałupy jest ze dwadzieścia minut jazdy, więc wszystko już spakowane czeka na załadunek i w nocy lecę na Schiphol. Jutro Szwajcaria wybór jakiegoś lotniska w okolicy Davos, a pojutrze muszę wyrobić się, żeby zdążyć do Triestu, bo światowy dzień pizzy. Później Stambuł i Ankara, gdzie zostawię część gratów dla powodzian czy tam innych zawaleńców. Dalej będę kombinował na bieżąco.
Jak ktoś chce się przyłączyć do wyprawy niech daje znak, parę krat perełki będę wiózł na pace, mam przygotowany zestaw biwakowy no i w Amsterdamie zaopatrzę się w AK47 czy tam inną białą wdowę. Kto robił większe zakupy ten wie o co chodzi.
A tak przy okazji, Page na początku lat 70 odwiedził Lublin i trafił na Majdanek, który pomylił z Łubianką:) więc miejsce rozpoczęcia wyprawy też jest symboliczne.





