Nie napiszę że symulator jest niezbędny, bo znajdą się oponenci takiego podejścia, więc napiszę, że jest to na pewno najlepszy przyjaciel Twojego portfela w początkach zabawy z RC. Symulator umożliwia rozbijanie modeli zupełnie za darmo (no, za cenę symulatora), to jest znacznie taniej i bezpieczniej, niż prawdziwe modele. Jak masz doświadczenie w simach lotniczych i ogólną wiedzę dlaczego samolot lata, co to jest przeciągnięcie itp. to powinno pójść dość szybko, trzeba tylko wyrobić odruchy sterowania drążkami zamiast dżojem, i oswoić się z perspektywą widoku z pozycji stacjonarnego obserwatora, co jest najtrudniejsze (ale nie jakoś strasznie, chyba że ktoś jest zupełnie nieobyty ze sterowaniem czymkolwiek). Zatem pierwszy krok to zakup nadajnika i trening na symulatorze (polecam coś dobrego, np. RealFlight albo Phoenix RC).
W międzyczasie intensywnego treningu można rozglądać się za pierwszym modelem. Pierwsza decyzja to budować, czy kupić? - Wedle uznania, są za i przeciw każdego rozwiązania.
Zakładając że wybieramy kupno - to jest krytyczny moment, jeśli kupimy oczami to będzie drogo i smutno ("myślałem że sobie poradzę z tym pięknym F-104/FW-190/Spitfire"

). Jeśli kupimy z udziałem rozsądku to są dwie szkoły - trenerek albo motoszybowiec. Osobiście zdecydowanie polecam opcję nr 2 (ale nie jestem obiektywny), moim zdaniem bardziej rozwojowa, bo trenerki latają gorzej i szybciej się nudzą. Najlepsze na początek są modele piankowe (z EPP lub EPO). Są bardzo odporne na nieudane lądowania i proste i tanie do naprawy lub odbudowy. Wybór jest ogromny. Zacznij też dużo czytać o napędach i zasilaniu modelu, typach akumulatorów, sposobie obchodzenia się z nimi itp. bo to jest bardzo obszerny temat i na początku najtrudniejszy do ogarnięcia, a skutki pomyłek bywają fatalne.