Dziś, jakieś 4 godzinki temu miałem przyjemność lotu szybowcem PW-6 – oczywiście jako pasażer.
Ale od początku.
W związku ze związkiem. trzy krzyżyki itd. żona z córeczką, rodzice i brat zafundowali mi niespodziankę. Około godziny 14.00 żona z z córeczka i bratem zawiązali mi oczy, wrzucili do samochodu i przewieźli mnie kilka razy dookoła miasteczka dla zmyłki i wwieźli na teren lotniska. Okazało się że wpadli na pomysł, że zamiast standardowego przyjęcia wepchną mnie w szybowiec razem z instruktorem i wyprawią mnie gdzieś tam wyżej.
Niespodzianka super. Trochę co prawda niewyspany, bo nocka troszki spędzona nad robotą, rano gnałem z córką do lekarza na kontrolę i załatwić jeszcze trochę spraw, plus bez przyczyny problem natury żołądkowej... uległem pokusie. Po 10 minutach stałem już koło PW-6 i po zamocowaniu wszystkich szelek, sprzączek od spadochronu i siedziska, założeniu aparatu, kamerki itd. (dość ciasno wszystko, żeby nie majtało się po kabinie), zasiadłem na tronie, owiewkę zamknąłem. Linę już wcześniej podczepili i stałem (siedziałem) na pasie „gotów” do startu.
Iiii jjjjjaaaaakkk nie pociągnie, w mordę jeża. I poszedł w górę jak... szybowiec. Na wariometrze ponad 5 m/s, ja jakoś nisko w tym foteliku, gwizd powietrza niezły, powoli lot się wyrównuje linka się wyczepia a ja doznaję uczucia nieważkości. Całe szczęście że nic nie jadłem od kilku dobrych godzin, bo owiewka to by nie była już taka czysta. 400 m w kilkanaście sekund. Niestety godzina po 14 kilkadziesiąt minutek i kumulusiki szlag trafił.. Same zerka na początku lub -2 m/s. Większość szybowców wracała nie znajdując noszenia. W ogóle wiatr dość silny, ale instruktor znalazł noszenie, powoli od 0,5 na 300 m do ponad 3 m/s na 900 m. Kręciliśmy się dość ciasno przy około 90-110 km/h bo komin był poszarpany, wąski. Dopiero od 700 metrów zaczęło dobrze nosić, ale też wąsko. Niestety od około 900. metra, po około 10 minutach ciasnej spirali, nie zrobiło mi się najlepiej i łapki zaczęły mrowić więc poprosiłem o wyhamowanie kręcenia, Zmieniliśmy kierunek, juz ciut lepiej, ale jednak dzisiaj nie był mój dzień i po kilkunastu minutach wznoszenia i opadania powoli musieliśmy myśleć o powrocie. Strasznie żałuję ze nie przygotowałem się na ten lot, bo była okazja do dobrego szybowania.
Powiedzcie mi, czy to ja jestem niezdolny do latania, czy to stan psychofizyczny może mieć tak duże znaczenie na odczuwanie opadania, wznoszenia, krążenia itd? Bo jeżeli nie ma on dużego znaczenia to coś mi się zdaje, że mogę mieć problem podjęciem kolejnej próby polatania w realu.
Nie mniej warto było się ciut popocić, żeby poczuć te wszystkie doznania natury grawitacyjnej, kinetycznej, optycznej, psychicznej itp.
Rush