Autor Wątek: Polskie Siły Powietrzne a trapiące je nowotwory  (Przeczytany 11031 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Marxx

  • Gość
Odp: Polskie Siły Powietrzne a trapiące je nowotwory
« Odpowiedź #45 dnia: Lutego 07, 2007, 09:46:42 »
Cóż .. czasami warto zerknąć na dziedziny pokrewne i zastanowić się na przyjętymi tam rozwiązaniami - nie jest to oczywiście absolutne wskazanie lecz próba szerszego spojrzenia na inne dopuszczalne modele szkolenia oraz selekcji wstępnej. W dość krytyczny sposób odnoszła się część dyskutantów do pomysłu "konwersji" osób z wykształceniem nietechnicznym na pilotów SP. Przykład który podrzucę to druga strona scop'a - czyli ATC. Bardzo trudne egzaminy wstępne oparte są na ocenie wyobraźni przestrzennej, inteligencji, podatności na stres oraz znajomości języka angielskiego (to tak w dużym skrócie). Nie obejmują one w żadnej mierze zagdanień technicznych gdyż na podstawie wieloletnich - i to międzynarodowych - doświadczeń uznano, że prawidłowo skonstruowany egzamin wstępny daje szansę na to, że w trakcie szkolenie kandydat opanuje wiedzę specjalistyczną w tym wiedzę techniczną niezbędną do wykonywania zawodu. Dodatkowy odsiew w trakcie dalszego szkolenia uszczelnia system i koniec końców na ziemię sprowadza nas filolog odbierając maszynę ze zbliżania nad którym pieczę sprawuje niedoszły ekonomista .. O ile potencjał SP i walory obronne to kwestia potencjalnych zagrożeń to duet ten dzień w dzień odpowiada za życie setek pasażerów nieświadomych braków podstaw wykształcenia technicznego kontrolerów. Rozsądny model jakże szczelnej selekcji znakomicie się sprawuje - szeroki lejek na wejściu.. ale do środka prowadzi szczelne, coraz bardziej z każdym etapem sitko. Wydaje mi się, że taka była intencja twórców reformy szkolenia przyszłych pilotów SP i osobiście uważam, że idea jest słuszna. Błędy podczas implementacji modelu mogą oczywiście każdą ideę wypaczyć ale to już zupełnie inna bajka.
Pozdrawiam,
Marek

Schmeisser

  • Gość
Odp: Polskie Siły Powietrzne a trapiące je nowotwory
« Odpowiedź #46 dnia: Lutego 08, 2007, 09:44:20 »
Ja uważam że to błędne założenie - samolot to w dalszym ciągu nie jest samochód który 'ma jezdzic'. To potwornie skomplikowane urządzenie, zaś liczba zmiennych zależnych od siebie daje nam taką liczbe możliwych wariantów zachowania , że nie da się ując wszystkich zalecanych reakcji procedurami. Założenie w którym dajemy równe szanse wszystkim by wyselekcjonować osoby o idealnych predyspozycjach psychofizycznych sprawdza się jak długo wszystko jest sprawne. Tak mi sie wydaje.
Przychodzi mi na myśl historia polskiego niszczyciela 'Piorun'. Uprzedzam marynistów że to mógł być również nieco mniejszy 'Kujawiak' albo 'Krakowiak' :D Otóż kapitana poinformował bosman iż na wysokości linii wodnej prawej burty w wyniku sztormu pościnało nity poszycia i woda zalała mu składzik. Poszli to zobaczyć - sytuacja była pod kontrolą niewielki kawał blachy odchylał sie  w takt pracy okrętu na fali. Nie groziło na tym etapie niebezpieczeństwo utraty jednostki. Nagle alarm - peryskop pół mili przed dziobem. Kapitan ponoć 10 sekund walczył ze sobą... i nie dał rozkazu cała naprzód.  Uznał iż napór wody może pogłębić uszkodzenie a połączenia nitowane maja to do siebie że postęp zniszczeń ich przebiega w postępie geometrycznym, najpierw powolutku wypadnie jeden nit , a potem , potem drugi , trzeci a potem już tylko słychać serie jak z karabinu maszynowego ( tato mi opowiadał :P jak na hucie katowice nagrzewnica wielkopiecowa się zawaliła z 40 m - myślał że wojna jest , bo brzmiało to jak troszkę bezładna strzelanina).  Jakaś techniczna świadomość zjawisk zachodzących w maszynie jest moim zdaniem niezbędna.
Inny przykład już z mojego podwórka. Manometr ciśnienia oleju, poskładaliśmy z kolega silnik , odpalamy - super , 0,4 Mpa przy 3500 obrotów, zabieram się za sprzątanie garażu a ten siedzi i gapi się w ten manometr jak sroka w kość i oświadcza że wyciągamy silnik lol. Nie podobało mu się w jaki sposób spadało ciśnienie oleju po zdjęciu obrotów - wskazówka - zanim zaczęła opadać to drgnęła sobie o pół milimetra w góre najpierw, a potem opadała ale nie z liniową prędkością tylko po wariacku. Nigdy bym nie zwrócił uwagi na to, a napewno nie zauważył bym i w efekcie bym najprawdopodobniej zatarł silnik po 2000 km po mieście. Powód? Zle ustawiony luz promieniowy pompy oleju.  B. Arct tak w stalagu wylądował - też mu coś nie pasowało przy starcie z ciśnieniem oleju, ale to zignorował bo wskazanie było dobre. B.Arct był absolwentem Akademi Szuk Pieknych.

Oczywiście to tylko moje naiwne przemyślenia zakładające wyidealizowany model doboru.