Czołem!
Ta historia zdarzyła się kilka lat temu.Byłem u kumpla na grillu.Spóźniłem się troszkę, co było widać po grilowiczach...mieli już problemy z urządzeniem swój-obcy.Skoro tylko ja byłem w stanie pojechać po dostawę paliwa,które dziwnym trafem się kończyło, pojechałem rowerem do pobliskiej remizy

.Jeden z kumpli zechciał mi towarzyszyć i pojechał ze mną na rowerze swojego ojca (byłego kolarza).Rowerek ów był kiedyś wart ceny auta średnij klasy!Nie muszę chyba mówić, że tatuś kolegi kochał jednoślad conajmniej tak jak synka

.
Tło:
Droga powrotna.Jedziemy już kilka kilometrów ( toczymy się raczej ) i nagle słyszę odgłosy erupcji
( porównać to można było do pojedyńczych grzmotów przed gigantyczną burzą ).
Za wszelką cenę kumpel nie chciał "skrzywdzić" kolarzówki, cały czas mi o tym przypominał.No ale...zaczęło się.
Coż mogę powiedzieć...Ledwo żywy człowiek w mocnym przechyle na prawą stronę z głową w kolanach z przechyłem na lewo, celuje twarzą w trójkąt ramy zaraz nad suportem a jednocześnie pod ramę.Cały czas utrzymuje tempo jazdy.I równo "pakuje" (co ciekawe ) nie "raniąc" roweru odłamkami!
Wyglądało to jak tankowanie w powietrzu elastycznym przewodem w bardzo złych warunkach pogodowych.
Po pomyślnym "zatankowaniu" i poinformowaniu bazy o "suchych stopach" , obraliśmy kurs nad cel z ładunkiem, ku uciesze reszty kompanów.
Do dziś nie mam pojęcia jak mojemu skrzydłowemu udał się ten wyczyn...