U mnie (pode Stolycą) wiatr zdemontował robotnikom na pobliskiej budowie ogrodzenie z blachy falistej. Dziś rano idąc do pracy ujrzałem Pana Robotnika (klasyka - gumofilce, kufaja, czapeczka wełniana, pet w zębach) ze smutkiem lustrującego miejsce zajścia. W jego oczach malowała się taka otchłań bezdennej rozpaczy że musiałem zaciskać zęby żeby nie zarechotać.
PS. Wy też należycie do tych zwyrodnialców których nic tak nie ubawi jak widok jegomościa tańczącego taniec Św. Wita na oblodzonym chodniku?