Woda jako sposób "doładowania" silników odrzutowych jest "znana" od dawna. Działa na dwa sposoby - zmieniając własności fizyczne spalin (ciepło właściwe na pewno, i na pewno coś tam jeszcze, o 7 rano po 12h w robocie mózg mi nie chce pracować) oraz zwiększając wydatek masowy spalin opuszczających silnik (jest to jeden z głównych "elementów" wzoru na ciąg silnika odrzutowego). Ale wtryskuje się ją do komory spalania, nie do sprężarki, jak ktoś gdzieś już na tym forum sugerował (choć chyba gdzieś było takie cudo z wtryskiem do sprężarki, ale nie pamiętam, po co). Zalety - tanie, proste, skuteczne, "ekologiczne". Wady - w przypadku, gdy nie wiadomo, ile tego "doładowania" będzie potrzeba, trzeba by było brać kuuupę wody "na zaś" - rozwiązanie to jest bardzo "wodożerne", a jak się nie wykorzysta, to po kiego wozić za frajer parę ton wody? Dlatego wodę stosuje się w bombowcach i samolotach pasażerskich (te drugie to już chyba przeszłość), korzystając z niej w zasadzie tylko podczas startu; myśliwce korzystają z dopalaczy - paliwo i tak się na pokładzie przyda, a jak się nie wypali "na speedzie", to się dłużej polata...
Co do dymienia B-52 - nie jestem pewien, czy to woda wywołuje te "czarne chmury" - wszak nie bierze ona udziału w procesie spalania (nie zmienia stosunków stechiometrycznych substratów reakcji), a nawet jeśli (bo jakimś cudem rozpadnie się na wodór i tlen, co jest całkiem możliwe w tych temperaturach), to spali się bezdymnie (wodór + tlen = .... woda?).