Zostałem wczoraj wieczorem zaproszony przez Marka i Qbę do wzięcia udziału w nocnej misji na Bośnią. Jako że jestem ciągle straszliwym laikiem - proces przypominania sobie Falcona wciąż trwa - początkowo w ogóle nie planowałem odbyć tego lotu, bo po co się kompromitować. Jakośtak jednak wyszło, że poleciałem i nie żałuję.
Celem naszej trójki była rafineria gdzieś tam na daleko-daleko.
Nie wiem jak Mark i Qba, ale dla mnie początek misji to jeden wielki chaos. Mark udostępnił mi swój profil do X-52, tak więc cały lot upłynął mi pomiędzy zerkaniem na przyrządy, wsłuchiwaniem się w komunikaty wieży, polecenia dowódcy Qby i przede wszystkim - rozgryzanie co jest gdzie przypisane na joy'u i przepustnicy.

Jakoś jednak poszło.
Był to dla mnie w zasadzie pierwsza prawdziwa misja on-line, więc wrażenia były znaczące.
Już na samym początku, gdy kołowaliśmy na taxiway, zastanawiałem się po co sobie utrudniać sprawę i dlaczego nie wjechać na past i po prostu wystartować. Tuż po tej myśli przeleciał mi przed nosem lądujący właśnie jakiś ogromny transportowiec (z wrażenia nawet nie zwróciłem uwagi co to było) i od razu zrozumiałem, dlaczego warto jednak trzymać się procedur.
Start i wzbicie się na określony pułap to była przyjemność, trochę gorzej było z połapaniem się w powietrzu i znalezieniem "swoich", co jednak poszło mi gładko gdy Qba zasugerował użycie HSD.

Dotarcie do celu to już była bajka, poza przykrym epizodem z przypadkowym odpalenie przeze mnie AIM-120, po którym Qba na wszelki wypadek zajął pozycję
za moją maszyną. Nerwowo się zrobiło już nad samą rafinerią, nad którą dolecieliśmy zupełnie niepostrzeżenie dla Solo, który ciągle był zajęty rozgryzaniem nowych funkcji joysticka i przepustnicy. Gdy zorientowałem się co się dzieje, dowiedziałem się że mam 5 minut na zrzucenie piguł. Tutaj mój stres się pogłębił, bo za chińskiego boga nie wiedziałem jak wybrać bomby i przełączyć tryb dostarczania przesyłek na CCIP. Z 5 minut zrobiły się 2 i wtedy jakoś udało mi się nad tym wszystkim zapanować. Z wielkim rozczarowaniem stwierdziłem wtedy, że po Qbie i Marku zostały jakieś parujące zgliszcza, na szczęście w pobliżu ruin zostały jakieś nienaruszone pawilony na które ochoczo ruszyłem. Bomby zrzuciłem nie zabijając się przy tym w ogóle i można było wracać. Co gorsza w okolicy pojawiły się jakieś wkurzone MiGi-21, którymi się zajął Mark z Qbą. Solu w tym czasie usiłował odnaleźć się w przestrzeni i nim MiGi się jakoś nie zajęły.
Generalnie wszystko gładko, nie licząc zestrzelenia dowódcy naszego przez Marka.

Potem poszło z górki: zrzut uzbrojenia, kurs na lotnisko i nerwowe zerkanie na licznik paliwa, które zaczęło jakby się kończyć. Po drodze jeszcze wpakowałem się na ostrzał AAA, jednak szczęście nowicjusza mnie nie opuściło i doleciałem do domu w jednym kawałku.
Reasumując Panowie: wciągnęło mnie to jak chodzenie po bagnach i teraz biorę się na serio (jak tylko czas pozwoli) na treningi i poznawanie maszyny. Misje on-line to fantastyczna zabawa.