Nie ma co się śmiać, stara dobra metoda znana z lotnictwa

Nie mam zdjęcia, ale postaram się opisać.
Lat temu, o cho cho i więcej, kiedy węgiel kamienny lśnił zielenią paproci, a Su-22 było nowoczesnym samolotem, w Dęblinie szkolili się przedstawiciele "narodów zaprzyjaźnionych", ileż to wtedy Polska miała przyjaciół, nawet piaski Sahary mogli nam dostarczać tonami.
Po kursie języka polskiego oraz po rocznym ślęczeniu w ławkach, studenci zagraniczni przystąpili do szkolenia praktycznego na TS-11, jak to bywa, niezależnie od nacji, nie każdemu ono dobrze szło. Jeden ze studenciaków nie radził sobie z lądowaniem, za nic w świecie nie mógł "wyczuć" ziemi, to znaczy wyczuwał ją, ale zdecydowanie silniej niż powinien, jednym słowem, co lądowanie to plomby z zębów wypadały i jemu i instruktorowi.
Po poważnej rozmowie, po dodatkowych lotach student zaczął w miarę łagodnie sprowadzać Iskrę na ziemię, aż do pewnego momentu, gdy znowu przygrzał o pas z pełnym impetem. Zaskoczony instruktor zapytał o co chodzi, co się stało, przecież już był na dobrej drodze do załapania o co chodzi w lądowaniu. Szkolony odrzekł:
- Bo mi się kartka przesunęła.
- Jak to? Jaka kartka?
- Aaaa, ta...
I tu student wyjął kartkę z dziwnie wyrysowaną krzywą, niczym skomplikowany wykres.
- Co to jest? - zapytał zaintrygowany instruktor.
- A bo panie instruktorze, podczas lotów dodatkowych narysowałem sobie ruchy drążkiem, do tyłu, do przodu, w neutrum, było dobrze, póki mi się nie przesunęła kartka.
Autentyk, tę kartkę widziałem na własne oczy, a student woził ją w nakolanniku.
Po tym zdarzeniu, z racji, że studenci byli z drugiego obszaru płatniczego i płacili za latanie jak za prezydenta, dołożono mu loty, aby ten "wykres" wyrysował sobie w głowie.
Takie lotnicze LOL z dawnych czasów.
Druga historia, tym razem chodziło o podchorążego.
Te same praktyki, ten sam czas.
Jeden z podchorążych zawsze przed lotem zamieniał się na samoloty, brał te które miały wsteczne lusterka na owiewce, nikt nie wiedział czemu mu na tym zależy, nawet żartowaliśmy, że obawia się zestrzelania. Któregoś dnia zabrakło samolotów z lusterkami, więc biedak poleciał na tym co było. Po wylądowaniu, a właściwie po kontrolowanym zderzeniu z ziemią, instruktor zadał pytanie co się stało i czemu nie reagował na zbliżającą się ziemię.
Na co podchorąży ze rozbrajającą szczerością odparł:
- Bo nie miałem lusterek.
- Na (brzydkie słowo) ci lusterka przy lądowaniu? - pieklił się instruktor.
- A bo pan porucznik widzi, po wypuszczeniu podwozia ustawiałem lusterka tak aby widzieć koła, gdy byłem na wyrównaniu to widziałem jak zbliżają się do pasa i reagowałem, a w tym samolocie nie było lusterek i nie mogłem ocenić prędkości zniżania.
Ten podchorąży nie skończył szkolenia, odsunięto go od lotów.