(...)
...nie zgodzę się (...) że lądowanie awaryjne tzn. bez podwozia...
(...)
Lądowanie awaryjne to nie zawsze lądowanie bez podwozia. Jak do tej pory analizowaliśmy usterkę silnika, a nie mechanizmów wypuszczania podwozia, natomiast wymienione przez Ciebie samoloty (jak większość z grupy, do której należą) były przystosowane do lądowania "w terenie przygodnym" i robiły to, w miarę możliwości, na kołach. Poza tym, od zawsze chyba, wszystkie procedury lądowania awaryjnego bez podwozia nakazują wyłączenie silnika(-ów) w końcowej fazie podejścia, choć nigdy nie spotkałem się z uzasadnieniem, że to ze względu na obracające się śmigło (zawsze natomiast było to zagrożenie pożarem).
(...)
Przykłady : średnie bombowce amerykańskie B-25, B-26. Zmartwieniem konstruktorów były tez P 38 i P 61, gdzie twarde lądowanie kończyły się poszatkowaniem załogi.
Ciekawe, zważywszy, że jeśli załoga miałaby czas wyłączyć silnik przed przyziemieniem (czego wymagają procedury), to również przestawiliby śmigło w chorągiewkę (taka jest kolejność - najpierw silnik, potem śmigło; zresztą w większości wypadków dzieje się to automatycznie), dzięki czemu szybko by stanęło; w drugą zaś stronę możliwość chorągiewkowania nie ma znaczenia, bo nie robi się tego w powietrzu na sprawnym (działającym) silniku. Gorzej nawet, zrobienie tego na silniku, pracującego na względnie dużej mocy (niekoniecznie maksymalnej, czasem wystarczy mniej niż 50%) może bardzo łatwo doprowadzić do ukręcenia wału (to nie żart). Konsekwencje takiego wydarzenia mogłyby być znacznie poważniejsze, niż ew. odłamania pojedynczej łopaty.
Na koniec:
(...)
...nie zgodzę się z Toba, że lądowanie awaryjne (...) jest bezpieczne...
(...)
Nie twierdzę, że jest bezpieczne. Wiem natomiast, że różnica jest praktycznie żadna (a przynajmniej na tyle niewielka, że nie ma o tym mowy w instrukcjach eksploatacji samolotów, które miałem okazję mieć w łapkach).
Przy okazji: kokpit w P-38 znajduje się poza "strefami niebezpiecznymi" śmigieł (po 30
o w przód i w tył od piasty śmigła).
Dodatkowym argumentem świadczącym o braku zagrożenia ze strony obracającego się śmigła może być fakt, iż na wiele widzianych przeze mnie śmigieł metalowych (bo takie, o ile się nie mylę, miały samoloty wspomniane w poście Redspidera) - zarówno na żywo, jak i na zdjęciach - które spotkały się z podłożem lub innymi twardymi obiektami w sposób mniej lub bardziej nieplanowany, żadne z nich nie było połamane, natomiast wszystkie ślicznie pogięte (podobnie jak w Iłku, choć kształt zupełnie inny). Nie istniało więc ryzyko zranienia kogokolwiek, kto nie znalazł się akurat na torze ruchu całego samolotu, szczególnie zaś jego załogi. Oczywiście śmigła drewniane i kompozytowe zachowają się nieco inaczej, ale powstałe w tym procesie drzazgi i wióry mają raczej niewielką siłę przebicia, a poza tym większość z nich porusza się w kierunku innym, niż w stronę kadłuba (szczególnie te większe, zachowujące kierunek ruchu łopaty w chwili złamania).