Właśnie czytam i niestety się rozczarowałem. Książka moim zdaniem słaba, dużo gorsza od wspomnień Clostermanna, Skalskiego, czy Urbanowicza (ten jest właściwie poza konkurencją). Gorsza chyba nawet od wspomnień Pokryszkina (ten nie mó. Napisana co prawda w połowie lat 50-tych, ale mimo wszystko strasznie razi postawa autora, jego przemyślenia i wnioski (a właściwie ich brak). Naloty na Londyn w 1940, to jeden z "celów" Luftwaffe i przez pierwsze dni bombardowali tylko cele wojskowe, ale naloty na Niemcy w 1944 to czysty trerroryzm. Z każdego zdania wyziera wiara w germańską wyższość. Bardzo mało opisów walk, opisy mało plastycznei mechaniczne. Wyraźnie czuć potrzebę wybielenia siebie i całej Rzeszy. Słabo ukrywany zachwyt nad niemiecka machiną wiojenna, która całemu nświatu przyniosła najgorszą w historii rzeź (oczywiście wojna nie była w żadnym razie przez Niemcy i Hitlera zamierzona). Zachwyty nad cudownym Peronem i Argentyną. Bardzo mało jakichkolwiek osobistych odczuć. Może był to i swietny pilot, ale człowiek miałki. Widzałem wywiad z Rallem i jest to moim zdaniem zupełnie inna bajka. Już teraz wiem dlaczego to walczący z chorobą morską "Vati" Molders był No1 Jagdfiegerów. Wypociny Gallanda przypominają te Knokego ("Walczyłem dla Fuhrera"), są tylko nieco gorsze. Rzeczony Knocke jak wyleciał na minie czeskich partyzantów (terrorystów, jak ich nazwał), jest do granic oburzony, ale co on tam robił na ziemi czeskiej? Pewnie był turystą. Tłumaczenie takie sobie (rzeczywiście są te ptaki - chodzi o "mewy" na rękawach kurtek). Reasumując, nie polecam.