Po za tym ludziom po prostu się nie chce iść i dlatego wychodzę z założenia , że głosowanie powinno być obowiązkowe (np. tak jak w Belgii) a kto nie chce ten płaci np. 50 zł. Frekwencja sięgała by wtedy ok. 98% i właśnie na tym ma polegać demokracja, że większość decyduję.
Tyle tylko, że co jest warty głos oddany "z musu" ?
Dla takich, równie dobrze, można by ustawić przed urną coś w rodzaju maszynki do głosowania na "chybił trafił". Ludzie tacy nie mają wyrobionego własnego zdania o polityce i głosowaliby tak jak ich wcześniej "nakręciły" media.
Mała frekwencja wyborcza świadczy o tym, że polityka jest dla większości społeczeństwa niezrozumiała. Ale temu akurat się nie dziwię. Nie dziwię się, że młodzi ludzie niepamiętający "okrągłego stołu", "grubej kreski", "za a nawet przeciw", stawiania na "lewą nogę", "Waldi na premiera !" itp, głosują na kogoś kto im obiecuje "drugą Irlandię" (a teraz nie robi nic tylko rozlicza byłą ekipę, bada laptopy czy nie bite młotkiem albo topione. Na końcu kadencji pewnie stwierdzi, że nie dało rady bo była ekipa za dużo napsuła).