Tak... Jest to jak zwykle rozsądne, tatusiowate i cacy... Wiem, wiem - mój dzień moja woda itd. W124 już był, nawet dwa. Ukochane dzieci swojego taty, zaraz po dzieciach ludzkich. Tylko w moim domu istnieje Związek Kobiet Bojowniczek o Nowoczesność i Dizain Samochodów, która to organizacja bojkotowała dzieła ze Stuttgartu. 'Brzydki', 'nie wsiadam', 'kicha' itd. Do tego w ZKBoNIDS aktywnie uczestniczy główna księgowa całego tego bałaganu i wiecznie twierdziła, że: 'te bydlęta za dużo żrą'. No, jestem pantoflem, więc musiałem pozbyć się moich ukochanych zabawek.
Pierwszy został zamieniony na dzieło Adama Opla, które spełniało wszystkie ichniejsze wymagania, za to nie spełniało żadnych naszych (moich i syna). Więc było ładne, dizainerskie i jakie tam, za to podróż do Chorwacji (może lepiej do Horrorwacji) po górkach, z 75. konnym silniczkiem, z włączoną klimatyzacją przypłaciłem rozstrojem nerwowym i kosmicznym zdenerwowaniem, na przyjaciela, który wyprzedzał mnie, z przyczepą, moim niedawnym W124. Fajnie.
Drugi mój ulubieniec poszedł w czeluści, na rzecz Cesarskiego wynalazku ze znaczkiem 6. Super auto - czerwone. Miało być dla mnie, ale już wtedy, kiedy je kupowaliśmy, wiedziałem, że za tym czerwonym diabłem czai się ZKBoNiDS, który nie dopuści, abym poruszał się czymś tak pięknym i tak japońskim. Więc ruch oporu przed faszyzmem i kobietokracją postanowił kupić coś francuskiego, żeby skusić te Harpie ładniejszym wyglądem i w ten sposób mieć trochę więcej luzu w aucie. Nie udało się - stałem się posiadaczem francuskiego gniota o wdzięcznym imieniu muzy historii z cyferką 2. No, nie powiem, jeździło to to dość sprawnie, na tyle sprawnie, że nawet miałem z nim przygodę lotniczą zakończoną kapotażem. I tak, przez te baby wylądowałem znowu ze starym śmiećwagenem, gnijącym traktorem, który mało pali i zapala. Jest ładny, bo czerwony i kombi. Do tego pedały chodzą lepiej, niż w Maździe, bo ma sprzęgło Luka, które prawie sam wymieniłem, jak się na ten babiniec zdenerwowałem (no, brat przyjechał i pomógł - w zasadzie to on wymieniał).
Stan obecny jest mało zadowalający. Księgowa jeździ Madzią i się ze mnie śmieje. Do tego, przysięga, że jak jeszcze raz kupię coś, co ma więcej koni, niż waży, to mnie zabije, żeby nie musiała mnie odwiedzać w szpitalu, bo mamy za dużo dzieci na wychowaniu i takie tam. Jeszcze truje coś o fundamentach i że plany, pozwolenia i inne śmieszne rzeczy już za półtora roku stracą ważność. A powiedzcie Koledzy, gdzie się spieszyć?
Tak, więc dochodzimy do sedna. Poszliśmy na kompromis. Mogę sobie kupić cacko z gwiazdką, lub inny luks samochód, pod warunkiem, że nie będzie to W124, ani 190 (taka też była i nikt nie urwał celownika- a błyszczał się jak ten lepszy

). Nawet 210, wstępnie została zaakceptowana przez najwyższe władze Związku, ale pod warunkiem, że nie będzie srebrny, bo 'brzydki' i 'wieśniacki' (tak, jakby Golf III 1.9 TDi był szczytem nowojorskiego lansu). Muszę się też trochę spieszyć, bo Księżna Pani w wolnych chwilach przegląda portale motoryzacyjne i w końcu wyczai ile ten nieudany model Mercedesa pochłania paliwa. I tu taki trik, wolne środki przeznaczone na uzupełnienie miejsc garażowych mogę przeznaczyć na luksusowy samochód, więc sobie pomyślałem, że może warto by było sobie zanabyć takiego bunkra, bo tych okularów, to mam dość. Strasznie zmęczone życiem, poskładane z przypadkowych części i w całej gamie polsko-tureckiej myśli naprawczej. Szkoda, bo uciekł mi ostatnio, fajny egzemplarz, od pana, który dbał o samochód.
Wracając do W140 -zakochałem się w nim, po tym, jak znajomy przedstawił mi swoją kochankę, z nieodłączną prezentacją zapalania ze szklanką wody na silniku. No tak, sobie myślę, będę czuł się jak prawdziwy nazista. Bez kompromisów. Każde tankowanie to rozpalenie do czerwoności karty kredytowej, każda naprawa, to składanie i szukanie części, ale każda jazda tym aniołem, to opadnięcie szczęki do samej ziemi. Znajomy ma dość fajną robotę. Jeździ do Niemiec na 2-3 dni w tygodniu i projektuje jakieś dziadostwo do mikserów. Jeździ tam bunkrem przerobionym na gaz. Przy czym u Gebelsów jeździ już na ichniejszej benzynie - co wcale takie tanie nie jest. Więc, myślę, że ja, z moimi dojazdami do pracy dam sobie radę z takim wynalazkiem. W końcu w tygodniu zrobię, co najwyżej 80 km. Ale przyszedł Pan Mazak i mi uświadomił, że jestem głupi i naiwny. Coś a`la ten cały babski kram u mnie w domu. Powiedzcie jak w tym kraju być odpowiedzialnym ojcem i mężem? W sumie, to mi się nie spieszy z tym kupnem, bo już zapiankowałem sobie błotnik w Wieśwagenie i jeszcze z pół roku sobie nim pojeżdżę, dopóki nie złamie się w pół, albo turbina nie wywali dziur w ścianie ogniowej, parząc mnie moim ogrzewaniem, jak, za przeproszeniem w Spicie.
A ja cóż, biedny miś... Ja potrzebuje sobie, po prostu, pojeździć nazistowską furą. Poczuć się jak pilot Beefa z DB 605 przed maską. Cóż, przecież też nie wystarczało paliwa, przecież też nie było to klecone z dokładnością zegarmistrza, przecież też było to już bezużyteczne, ale, cytując tego palanta Clarksona: 'od tej technologii opadała szczęka', tak jak w W140. To jest inżynieria, a nie hipo robiący wiatrakową kupę, to jest detal, myśl, coś, co różni nas, prawdziwych, mięsożernych nazistów, od brudasów w sandałach ze swoimi skodzinami 1.4 TSi. Tak. Tak rozumiem magię Mercedesa i nawet moi forumowi guru Mazak, Ponury Głos Elwooda, ba nawet sam wujek Toyo ten hipis z Wrocławia z Clio, czy nawet perfekcjonista od spuszczania słońca nie są w stanie oderwać mnie od tej magi.
Poza tym, ratujcie koledzy, bo nie chcą mnie puścić na Radom, co grozi rozpadem rodziny, rozwodami i podziałem majątku. W takich chwilach przydałby się właśnie bunkier, w którym siedlibyśmy z synem i darli się na Fegeleinera, że nie ma już odwodów.
PS. Ja zawsze wolałem Gustawa.
