Chciałbym być bardzo delikatny, ale wydaje mi się, że ludzie niepotrzebnie ryzykują i popisują się - do sprzętu lotniczego i jego możliwości trzeba mieć szacunek i chłodną głowę. Wydaje mi się, że geneza rozbicia odbyła się już kilkadziesiąt metrów nad ziemią, w momencie decyzji o niefortunnym manewrze. Chyba, że jednak zawiódł sprzęt, ale na to też jakoś można wziąć poprawkę. Gość robił to, co kochał, a to nie odwzajemniło jego uczuć. Natomiast w sytuacji dzwonu w jakimś miejscu, które nie należy do obszaru pokazów (pilot rozbił się wykonując manewry raczej nie na terenie pokazów, a nad obszarem, do którego ludzie mieli swobodny dostęp) - nie oczekujmy Batmana albo Supermana pojawiających się w sekundę po zdarzeniu w odpowiednim miejscu. Pilot nie miał żadnych szans po zanurkowaniu. Nie miałby nawet w przypadku osunięcia się na głębokość 6-7 m samolotu stojącego nad brzegiem jeziora.
Nie chciałbym nikogo obrazić, ale na brzegu raczej nie było "rodzinki", tylko grupka wielbicieli alkoholu urządziła sobie piknik. Stąd, jak mniemam, ich spokojna i powolna reakcja oraz brak paniki. Dopiero po zauważeniu samolotu w wodzie majestatycznie zwlekli się z siedzonek.
No offence. R.I.P. dla pilota.