Tam panuje anarchia. Kto ma bronić Ukrainy, skoro jak podaje ichnie ministerstwo obrony chęć powrotu zgłosiło ~ 4500 żołnierzy służących na Krymie z ogółu ~ 18 000???
Ale to nie jest afekt "anarchii" tylko faktu, że co by nie mówić większość ludności Krymu popiera włączenie ich regionu w skład Rosji. W tym też spora część tych, którzy tam mieszkali i służyli w ukraińskich siłach zbrojnych (już pomijających tych, którzy służyli w jednostkach rosyjskich).
Cały ten bajzel z Krymem, jest wynikiem wcześniejszego przyłączenia go do Ukaińskiej SRR przez Chruszczowa, a potem podziału ZSRR po granicach dawnych republik, które to granice były tworzone z "głębokim poważaniem" kwestii etnicznych i woli mieszkańców regionów.
Problem z tą rosyjską "agresją" jest taki... że ona jest oczekiwana i popierana przez większość ludności Krymu, w tym jak widać całkiem spory procent wojskowych.
Dla mnie przekaz tego zdarzenia (rosyjska agresja na Krym) jest bardzo smutny. W razie czego (odpukać) - czeka nas powtórka z 1939.
Tyle, że kwestia Krymu nie ma z nami nic wspólnego... histeria pod hasłem "potem Polska" jest kompletnie pozbawiona podstaw. Sytuacja Krymu i części wschodniej Ukrainy jest bardzo specyficzna - tamtejsza ludność została po prostu swego czasu przyłączona do Ukrainy i nie miała nic do gadania (jak to w czasach ZSRR). Sytuacja nie jest bynajmniej jakaś nietypowa - w sytuacji gdy państwo słabnie i samo się rozpada (do czego przyczyniło się obalenie władzy w Kijowie i przejęcie jej przez ugrupowania dla części obywateli bardzo kontrowersyjne), do głosu dochodzą bardzo często ci z dotychczasowego stanu niezadowoleni, obawiający się nowych rządów (i ich działań) oraz uwidaczniają się problemy etniczne oraz kwestię dążeń dotychczas niemożliwych do realizacji. W niejednym miejscu na świecie prowadziło to do mniej lub bardziej gorących konfliktów. Nic niezwykłego... tyle, że z zasady są one lokalne.
Nie mamy z Rosją żadnych sporów terytorialnych ani problemów czy konfliktów etnicznych, te które były dawniej zostały "rozwiązane" kilkadziesiąt lat temu i na skutek różnych (mało "przyjemnych" wtedy dla ludności zresztą) działań sytuacja obecnie jest wystarczająco klarowna.
Straszenie Rosją w naszym przypadku jest niczym innym jak zbijaniem przez niektórych politycznego kapitału. Zresztą terytoria, o których nawet moglibyśmy mówić, że mogłyby być "sporne", gdzie mieszkają jakieś mniejszości polskie nie leżą już w granicach Rosji (tylko Ukrainy, Białorusi, Litwy). Natomiast żadnych liczących się mniejszości narodowych (nie liczę śladowych) na swoim terenie nie mamy, nie mamy też z Rosją żadnych sporów terytorialnych.
Nadal nie ogarniam dlaczego Ukraińcy nie przeprowadzili sabotażu i nie niszczyli własnego sprzętu który jak sądzę jest dla nich nieodwracalnie stracony.
Ot wystarczyłoby zatopić w portach własne jednostki a można by je jeszcze tak uszkodzić aby ich remont był zbyt kosztowny.
A po co mieli to robić, skoro większość z nich nie uważa Rosji za wroga, spora część popiera zmianę granic Ukrainy i przyłączenie Krymu do Rosji, całkiem duży procent chciało i chce pełnić dalej służbę w Siłach Zbrojnych Rosji (może nawet na tych samych jednostkach), a Rosja ich zapewniła, że ich przyjmie do służby uznając stopnie i wszelkie kwestie, które wysłużyli w armii ukraińskiej. To po diabła mieli bawić się w sabotaż?
Chyba współczesnym trudno to zrozumieć, żyjąc w kraju gdzie nie ma już od dawna problemów ze spornymi granicami, gdzie nie ma problemów etnicznych i narodowościowych. Najbliższym przykładem z naszej historii jest okres 1918-20, kiedy to po utworzeniu Polski w 1918 stopniowo przyłączano terytoria należące wcześniej do Niemiec. Całkiem spory procent żołnierzy armii niemieckiej, czujących się Polakami (i zadowolonych z faktu przyłączenia terenów na których mieszkali do Polski), chcących służyć dalej w WP przechodził płynnie od służby w armii niemieckiej, do służby w armii polskiej i bynajmniej nie sabotował przejmowania sprzętu. Były miasta (jak to w którym mieszkam), które przechodziły administracyjnie w granice Polski (choć w wyniku konfliktów zbrojnych w pobliżu) jeszcze na początku 1920 i część ludzi przechodziła z jednej armii do drugiej, niektórzy zabierając ze sobą broń i sprzęt.
Aby zrozumieć co się dzieje na Krymie - trzeba myśleć nieco innymi kategoriami, niż te które są powszechne w państwie nie mającym problemów z mniejszościami, z przynależnością ludności i ze spornymi granicami.