Ty nawet pod chmurką masz lepsze warunki do walki niż ja. Własne podwórko to skarb, nie mówiąc o garażu.
Dlatego też nie narzekam. Fajnie by było mieć garaż, ale to bardziej z powodu, żeby mróz i woda nie niszczyła auta.
Oczywiście! Tyle, że w tym jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu
.
Hehe, no tak, muszę jakoś z tym żyć.

Ale chyba nie na jakąś babską różową czy coś. 
Na szczęście nie różową, chociaż pomysł Mazaka z hello kitty przypadł mi do gustu

- kurde byłbym gwiazdą zlotu.

https://youtu.be/bjsoJXot3HU?t=683
Było poupalane?

Kurna, jak Ty mnie wycziłeś? Faktycznie ja. Wklejki nie było, ale kontakt z sufitem zamiast z fotelem był częsty. Ponoć jeden Gość co ode mnie wysiadł był zielony

- pewnie coś zjadł nie teges na śniadanie biedaczyna.

No dobra, było tak:
W czwartek zmajstrowałem elegancką skrzynkę na pakę. Kto powiedział, że stolarki nie da się robić na dworze przy prószącym śniegu? Trzeba było jakoś zabrać pierdylion narzędzi, czyli wszystko co wpadło mi pod rękę w domu.

W piątek z samego rana, razem z kumplem dopakowaliśmy resztę gratów, paliwo, hol sztywny od Stara itp.

No i ruszyliśmy w drogę. Ja z Łukaszem Krazem, a moje dwie Dziewczyny szkodą Żony. Ujechaliśmy całe 6 km i KrAZ zdechł przy podjeździe pod górkę. Zaparkowaliśmy go w rowie i poszliśmy na rekonesans szukać miejsca gdzie można by zjechać i podumać.

I to był jedyny moment zwątpienia, gdzie przeszło mi przez głowę czy nie wracać. Tak czy siak trzeba było zająć się problemem. Podejrzewałem zgniłe biogówno w paliwie więc kuknęliśmy do filtra, który był jak nowy – miał w końcu przejechane raptem 6km. Rozkręciliśmy więc przewody paliwowe i przedmuchaliśmy je sprężonym powietrzem.

Odpaliłem KrAZa i jak usłyszałem równo pracujący silnik to zwątpienie od razu minęło. O powrocie nie było mowy. Zapytałem dla porządku Dziewczyny i Łukasza „Jedziemy?”. Od Dziewczyn usłyszałem „Tam czeka na nas apartament.” a od Łuksza „6 z 200 ile to będzie w %?”. No więc pojechaliśmy dalej. Jak tylko ruszyliśmy zaczął padać śnieg. Włączyłem więc wycieraczki…., a one ani drgną – zamarzły skubane. Pomyślałem „w dupie z nimi”, hamulców w ostateczności też mogę nie używać. Na szczęście wycieraczki ruszyły po kilku kilometrach. Podejrzewam, że jak nalałem odmrażacza to popracowałem hamulcami – nie zamarzły więc, a wycieraczek nie uruchamiałem. Środek zatem tam się nie rozszedł i stąd problem. Tak samo jak z sygnałem pneumatycznym, który również zamarzł. Ruszył dopiero dzień później. Nie było źle, po otwarciu obu bocznych okien szyby prawie nie parowały. Co jakiś czas wystarczyło je przetrzeć szmatą. Ja jechałem szmatą swoją stronę a Łukasz swoją. Zrobiła się prawdziwa zima. Czasami widoczność była może max na 100m. Śniegu pełno. Lusterka zalepione śniegiem, szyby przednie zalepione śniegiem.
To była ciekawa jazda. Trzeba było stawać i czyścić szyby, do tego KrAZ co jakiś czas zdychał, zazwyczaj w najmniej odpowiednich momentach. Trudno, braliśmy się więc za czyszczenie przewodów paliwowych na drodze, bez szukania miejsca gdzie można by zjechać. Najgorzej było już na samym końcu bo tam KrAZ zdychał nam co 3km.
I tak bujaliśmy się przez 7 godzin i 200km. I powiem, że naprawdę prowadziło się go dobrze. Wiadomo trzeba było uważać bo ślisko, roboty po pachy, ale były fragmenty gdzie jechałem szybciej od osobówek. Na miejscu dziewczyny pojechały sprawdzić nocleg, a my zostaliśmy dumać przy KrAZie.
Oczywiście na wsparcie merytoryczne można było liczyć – dzięki Dzimi. Dowiedziałem się sporo technicznie o KrAZie. Wieczorkiem prosto od KrAZa ruszyliśmy na imprezę – Dziewczyny też dojechały. Potem jeszcze deczko środku na sen zwanego „Łycha” i spać.

W sobotę skoro świt gwizdnąłem szkodę Żony i pojechaliśmy grzebać przy Krazie – po co komu śniadanie!. Za zbiornikiem na przewodzie paliwowym było widać brzydkie zgrubienie po spawaniu przewodu. Podejrzenie było, że może tam podsysać nam powietrze, lub ewentualnie jest tam znacząco zaniżony przekrój. Wycięliśmy więc ten fragment piłką do metalu i uzupełniliśmy wężem gumowym. No niestety przekrój był OK.

Potem szybko na poligon sprawdzić grata.

Wydawało się, że jest dobrze pojechaliśmy więc na paradę itp. Itd. Wieczorkiem na pace KrAZA rozpaliliśmy grilla i zrobiliśmy kawę w miłej atmosferze.
Z tego wszystkiego zapomniałem, że właśnie mija mnie rozdanie nagród dla KrAZów. Chciałem to zobaczyć ale trudno, za rok zobaczę. W niedzielę od rana jeździliśmy KrAZem. W końcu była okazja aby pojeździły moje Dziewczyny. Na koniec poszalałem jeszcze ja. KrAZ w terenie naprawdę był super. Zero problemów. O 13 z żalem, że już trzeba, ruszyliśmy do domu. Po 3km KrAZ zdechł. Po 20km zawróciłem bo nie dało się jechać. Nie było wyjścia. KrAZ, ta głupia krowa, została w Borne.

Wróciłem do domu na tylnym siedzeniu szkody, zrąbany jak koń po westernie i w…ny na maksa. W domu wylądowaliśmy wieczorem. Wysiedziałem może max pół godziny przy stole, słuchając jak Dziewczyny opowiadają wrażenia Rodzicom, i zawinąłem się do garażu szukać pompy paliwa, którą kiedyś sprezentował mi kolega.
Pompa była nowa, niestety od długiego leżenia zacięte było wszystko co się tylko dało. Zadzwoniłem do kumpla który od razu się u mnie zameldował, rozebraliśmy pompę, nasmarowaliśmy i sprawdziliśmy. Pompa działa. Spać poszedłem więc znowu późno w nocy, ale humor mi się jednak delikatnie poprawił. Od poniedziałku szukam węży, uszczelek itp. bzdetów do układu paliwowego. Za tydzień biorę dwóch kumpli i jedziemy do Borne. I powiem tak, pojechała tam ta głupia krowa na kołach to i na kołach wróci!
Sam zlot rewelacja. Super atmosfera. Nie było kiedy odpocząć nawet. Na razie jestem myślami przy tej krowie, ale za jakiś czas jak mi przejdzie to jeszcze pewnie trochę napiszę. Muszę też najpierw ogarnąć filmy których jest mnóstwo – pomimo, że padło mi GoPro.
Dodam jeszcze tylko, że w poniedziałek rano jak tylko otworzyłem oczy podjąłem decyzję, że jadę za rok na zlot zimowy. Nie wiem z kim i jak, ale KrAZem…
Na koniec, na szybko, jeszcze króciutki filmik mojej Córki:
https://youtu.be/flQzsQ6a_2E